RUSH Presto LP
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy jako dzieciak przypadkiem trafiłem na album „Presto” w domowej płytotece. Sam krążek CD, bez okładki i książeczki. Patrzyłem na srebrny krążek i zastanawiałem się, co to za muza. Zafascynowany utworami, które przebijały mnie na wylot, w mojej głowie tworzyłem własny obraz tego zespołu. Puściłem go na domowym sprzęcie i rozpoczęło się szaleństwo. Każdy numer wciągał mnie w ten magiczny świat. Nie znałem jeszcze innych płyt Rush, nie wiedziałem, że mój zachwyt w środowisku prog-rockowych znawców wzbudziłby obrzydzenie. No, ale miałem to gdzieś (zresztą mam do dziś) i cieszyłem się nowo poznanym albumem oraz zespołem, który od tego dnia towarzyszy mi nieprzerwanie.
Miałem wtedy jakieś 6–7 lat i nie mogłem znieść, że tak genialna płyta leży w moim pokoju w tak niekompletnej formie. Postanowiłem więc... namalować własną okładkę. Na kartce pojawiły się czaszki, płomienie, węże i statki kosmiczne – wszystko, co kojarzyło mi się z rockiem i brzmieniem Rush, które towarzyszyło mi przez kolejne dni. Możecie sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy po latach zobaczyłem prawdziwą okładkę „Presto” – z królikami wyskakującymi z cylindra! Byłem w szoku, bo moja wersja graficzna bardziej pasowałaby do następcy tej płyty, czyli „Roll The Bones”, ale... „Presto” do dziś jest w mojej absolutnej topce Rush i za każdym razem wracam do tej muzy z wielką przyjemnością.
Już otwierający wszystko „Show Don’t Tell” to coś pięknego. Ten bas Pana Lee, idealne gitary Alexa i perfekcyjne uderzenia Pearta! Fakt, to bardziej pop-rockowa muza, ale słychać, że grają to prawdziwi wirtuozi. Często spotykam się z opiniami, że Neil Peart w latach 80. poszedł na łatwiznę, że jego partie perkusyjne nie były już tak genialne jak na kultowych krążkach z lat 70. Jeśli ktoś uważa, że jego zagrywki, czy to w „Show” czy „Chain Lightning”, to zwykłe popowo-stadionowe pykanie, to... cóż, Neil był prawdziwym geniuszem, który nawet w popowych klimatach nadal pozostawał sobą i zostawiał w tyle całą konkurencję.
Podobnie zresztą jest z „The Pass”, który po rozebraniu na części pierwsze dopiero pokazuje, ile tak naprawdę dzieje się w warstwie muzycznej tego na pozór prostego numeru. Natomiast prawdziwą perełką tego krążka jest „Scars”, który nadal wywołuje we mnie te same emocje co 30 lat temu. Tutaj szczególnie nacisk kładę na obłędny refren, który niesiony jest przez fenomenalny głos Geddy’ego. No i znów pojawiają się te gitarowe „plamy” Alexa, które idealnie wypełniają całe tło kawałka. Fakt, że na tym albumie większą rolę niż gitary odgrywa sekcja Lee–Peart oraz syntezatory, którymi w tym czasie Rush był zafascynowany, ale jednak cały czas nie da się nie zauważyć obecności Alexa i jego wkładu w tę muzę. Od zawsze był dla mnie szarą eminencją tego zespołu. Uważam, że jego partie, jego talent są często bardzo pomijane. Osobiście stawiam go na równi z Gilmourem czy Frippem, jeśli chodzi o świat muzyki progresywnej. Nawet grając prostsze rzeczy, idealnie wypełnia swoje zadanie i nadaje tym numerom pewnej wielowymiarowości.
Odpalcie sobie chociażby numer tytułowy, w którym to jego gitary idealnie współgrają z syntezatorowym brzmieniem lat 80. W tym wszystkim nie ma tych muzycznych łamańców i zawijasów, ale mi to pasuje! Ta płyta ma przestrzeń, klimat i pokazuje talent tego genialnego trio, które potrafi odnaleźć się w każdej muzycznej historii. To, co dla wielu było wadą, dla mnie było pokazem ich nowej wizji i dowodem, że potrafią pisać chwytliwe kawałki bez popadania w banał.
Oczywiście rozumiem, że przez lata Rush przyzwyczaił fanów do czegoś innego, dlatego albumy takie jak „Presto” spotkały się z mieszanymi reakcjami. Jednak mimo to wracam do tych tytułów częściej niż chociażby do „Counterparts”, który był już traktowany dużo lepiej przez fanów. Udało im się tam znaleźć złoty środek między popowym zacięciem a klasycznym prog-rockiem. Dla mnie Rush to tak naprawdę jedna, spójna całość, która nie przestaje mnie zachwycać. Żałuję tylko, że nigdy nie udało mi się zobaczyć ich na żywo.
Śmierć Neila Pearta była potężnym ciosem i ostatecznym końcem marzeń o powrocie zespołu. Co jakiś czas pojawiają się plotki o tym, że za perkusją mógłby zasiąść Danny Carey czy Dave Grohl, ale Alex i Geddy szybko je ucinają. Na szczęście wciąż jamują razem, więc kto wie – może czeka nas jeszcze jakiś projekt, który w pewnym sensie będzie kontynuacją legendy Rush?
Tracklista:
A1 Show Don't Tell
A2 Chain Lightning
A3 The Pass
A4 War Paint
A5 Scars
B1 Presto
B2 Superconductor
B3 Anagram (For Mongo)
B4 Red Tide
B5 Hand Over Fist
B6 Available Light