ALICE IN CHAINS Facelift 2LP
Na początku chciałbym zaznaczyć, że kiedy widzę hasła typu "Alice In Chains to tylko Dirt / Bez Staleya to nie ten zespół" to ubrania na mnie pękają, piana leci z "pyska", skóra robi się zielona, a poziom agresji osiąga szczyty. Ludzie muszą zdać sobie sprawę, że "grandż" to nie tylko "Nevermind", "Ten" czy kilka występów z MTV. Pomijam fakt, że ten gatunek miał wiele zasłużonych kapel, jednak do historii lub bardziej świadomości "fanów" przeszło tylko kilka bandów. Alice In Chains to jeden ze sztandarowych zespołów tego nurtu. Jednak AIC to przed wszystkim geniusz Jerry'ego Cantrell'a, który chociażby albumem "Black Gives Way To Blue" pokazał jak się wraca na scenę i jednocześnie daje nową jakość, duszę do starego sprawdzonego "produktu". Jego wokal / harmonie wokalne czy to z nieodżałowanym Laynem czy też Williamem, brzmienie jego gitary, kompozycje stworzyły klimat nie do podrobienia oraz wzór do naśladowania. Wspomniany, reaktywacyjny album stawiam na równi z "Dirt" czy właśnie "Facelift". Jednak nie spotkaliśmy się tutaj, aby dyskutować, który album jest najlepszy, a który najgorszy. Panie i Panowie - o to reedycja debiutu, jednego z "wielkiej czwórki Seattle", który zostanie wydany z okazji 30 lecia(!) tytułu. Ten album, który pierwotnie ukazał się w 1990 roku od razu spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem fanów i krytyków i jednocześnie wrzucił AIC do worka z napisem "grunge". Muzycy nie byli zadowoleni z tego faktu, nie podobało się im natychmiastowe zaszufladkowanie tego co robili. Jednak duszne kompozycje, depresyjne teksty idealnie wpasowywały się w kanon" gatunku. Pamiętam sam moje pierwsze zetknięcie się z tym albumem i ogólnie tym zespołem. Na początku nie przekonywała mnie ta atmosfera i brak oczywistych melodyjek, wiadomo jako 12 latek człowiek szuka czegoś innego, jednak po pewnym czasie nie mogłem uwolnić się od ich muzy. Później "Dirt", "Jar" i poszło. Ten album to kopalnia doskonałych numerów od sztandarów typu "Man In The Box", "Sea Of Sorrow" czy "Bleed The Freek" po ultra-depresyjny "Love, Hate, Love" - obok "Freeka" to mój faworyt tego albumu, ale to tak na marginesie... Album na bank nie jest, aż tak spójny jak ich następne wydawnictwa, ale ma w sobie niesamowitą magię oraz klimat i ducha początku lat 90. Ten album to również "biblia" współczesnych zespołów związanych z tzw. metalem alternatywnym, na którą Jerry i koledzy mieli olbrzymi wpływ. Tak naprawdę "Alicji" zawsze było bliżej do sceny metalowej niż np. Pearl Jam. "Facelift" to bardzo udany debiut, bez którego prawdopodobnie scena rockowa wyglądałaby zupełnie inaczej.
Tracklista:
A1 We Die Young
A2 Man In The Box
A3 Sea Of Sorrow
B1 Bleed The Freak
B2 I Can't Remember
B3 Love, Hate, Love
C1 It Ain't Like That
C2 Sunshine
C3 Put You Down
D1 Confusion
D2 I Know Somethin (Bout You)
D3 Real Thing