Judas Priest – Metalowi Bogowie, którzy się nie starzeją

Judas Priest – Metalowi Bogowie, którzy się nie starzeją

Nie wiem, jak oni to robią! Są na scenie jakieś 400 lat, a nadal przyprawiają o szybsze bicie serca fanów heavy metalu. Proszę Państwa – przed Wami Judas Priest! Ten założony w 1969 roku band to absolutna ikona i jeden z najbardziej inspirujących metalowych zespołów w historii. Od samego początku nagrywali doskonałe płyty, a niebanalna osobowość i głos Roba Halforda uczyniły go frontmanem idealnym.

Judas od wspomnianego 1969 roku przechodził różne zmiany personalne, jednak prawdziwa historia tego zespołu zaczyna się, gdy ówczesna dziewczyna basisty zespołu, czyli Iana Hilla, zaproponowała na wokalistę swojego brata – właśnie Halforda. Przed nagraniem debiutu w postaci Rocka Rolla do zespołu dołączył również gitarzysta Glenn Tipton. Muzycznie nie mieliśmy tu jeszcze do czynienia z jadowitym heavy metalem, a raczej hardrockowym graniem opartym na bluesie. Pomimo bardziej nieopierzonego stylu pojawiły się tam absolutne sztosy. Takie numery jak „Winter” czy ich wersja „Diamonds and Rust” to wizytówki tego albumu.

Kolejne krążki już jednoznacznie nakreślały styl Judasów. Panowie serwowali nam klasyk za klasykiem – Sad Wings of Destiny, Sin After Sin oraz Stained Class. Pojawiły się charakterystyczne zagrywki duetu Tipton–Downing, a Rob pokazał, jak potężny wokal potrafi z siebie wydobyć. Jego skala głosu okazała się jednym z najważniejszych elementów ich piosenek oraz dała pole do popisu w trakcie pisania numerów. Posiadanie dobrego wokalisty to wielki plus, ale wokalisty, który zaśpiewa wszystko – to coś, o czym marzą wszyscy.

Tak czy inaczej, Judas był na topie i – obok Black Sabbath – moim zdaniem w świecie metalu nie miał sobie równych. Czasami mam wrażenie, że w całym tym zamieszaniu ludzie zapominają o klasyku w postaci Killing Machine. Jednak z drugiej strony, nagrywając nawet doskonały album, który wychodzi po takich klasykach, a tak naprawdę chwilę przed absolutem w postaci British Steel, trudno było przebić wcześniejsze emocje. Ludzie jeszcze nie ostygli po Stained, a tu takie coś! Nie zmienia to faktu, że to również album doskonały.

 JUDAS1

Jak wspomniałem – początek lat 80. to już definitywna dominacja Judas Priest. Panowie w tym okresie nagrali chyba moje ukochane albumy. Początek tej passy dała oczywiście Brytyjska Stal. Jako młodzik byłem wielkim fanem tego tytułu. Dziś jednak uważam, że nie ma on podjazdu do Screaming for Vengeance czy mojego ulubionego z całej dyskografii Defenders of the Faith. Oczywiście między tymi krążkami wyszedł jeszcze Point of Entry, który w pewnym sensie był „pomostem” między Stalą a Screaming. Fani mają odmienne zdania na ten temat, ale ja lubię ten tytuł – jest tam masa bangerów pokroju chociażby „Don’t Go” czy „Desert Plains”.

Skoro mowa o niekoniecznie lubianych tytułach, to znów będę w kontrze! Uważam, że Turbo i Ram It Down to esencja metalu lat 80., a raczej końca tego okresu. Wszystkie te syntezatory i melodie rodem z popowych przebojów mają w sobie wielki urok. Jednak to, co stało się po flircie z muzyką lat 80., zaskoczyło wszystkich. Judas Priest po zmianie perkusisty nagrali album, który dla wielu fanów stał się ich najwybitniejszym dziełem i albumem, który zdefiniował heavy metal na nowo – oczywiście mowa o Painkillerze.

Swoją drogą, album ten stał się wizytówką Scotta Travisa, który – jak wspomniałem – dołączył do Judasów. Krążek odniósł wielki sukces komercyjny, poparty roczną trasą koncertową, która również sprzedawała się doskonale. Niestety, wszystko to nie szło w parze z nastrojami wewnątrz kapeli. W 1991 roku Halford opuścił zespół. Wydawało się, że to koniec tej ikony. Jednak reszta zespołu postanowiła działać dalej.

Halford tworzył solowo oraz z zespołem Fight. W tym samym czasie Judasi szukali godnego następcy Roba. Postawili na Tima „Rippera” Owensa. Można powiedzieć, że metal w tym czasie był w drugiej lidze – liczyła się grunge’owa rebelia i alternatywne granie. Pomimo mniejszego zainteresowania uważam, że okres z Owensem był udany. Szczególny nacisk kładę na mroczny, ale jednocześnie nowatorski Jugulator (1997). Demolition (2001) było bardziej zachowawcze i przewidywalne, ale i tak było spoko. Wkurzające jest to, że okres ten jest w pewnym sensie tuszowany przez zespół.

Dwa lata po premierze Demolition nastąpiło jednak to, na co czekali wszyscy – Rob Halford wrócił do zespołu. Jak sam wspominał, był już zupełnie innym człowiekiem. Spełnił się solowo, publicznie dokonał coming outu jako homoseksualista pod koniec lat 90. i znów był gotowy, aby wrócić na „ojczyzny łono”. Owocem tego powrotu był album Angel of Retribution (2005). Czy był to album na miarę dawnych sukcesów? Nie bardzo, ale mimo wszystko wstydu im nie przyniósł. Było to granie w stylu „dla każdego coś miłego”.

 JUDAS2

Trzy lata po tym krążku otrzymaliśmy najbardziej progresywne wydawnictwo JP – Nostradamus. To moim zdaniem najgorszy album w całej ich dyskografii. Progresywny na siłę, nudnawy od strony wokalnej kolos, który równie dobrze mógłby pozostać w szufladzie na zawsze. Po tym albumie nastąpiło coś, co wydawało się potężnym ciosem – zespół opuścił ikoniczny K.K. Downing. Jego miejsce zajął młody Richie Faulkner. Okazało się, że ta zmiana dała zespołowi trzecią, a może i czwartą młodość. Richie okazał się idealnym gitarzystą, dzięki któremu zespół odrodził się na nowo.

Albumy nagrane z nim, czyli Redeemer of Souls (2014), Firepower (2018) oraz ostatni Invincible Shield (2024), to najlepsze rzeczy, jakie panowie nagrali od czasów Painkiller. Szczególny uśmiech na mojej twarzy powoduje zamykający ich dyskografię Invincible. Już po kilku odsłuchach miłość do tego tytułu wybuchła w moim sercu. Pierwsze, na co zwracam uwagę, to fakt, że Halford – pomimo ponad 70 lat na karku – nadal brzmi doskonale. Nie ma lepszego wokalisty z tzw. starej gwardii, i tyle.

Jak on to robi, że nadal brzmi tak dobrze? Nie mam pojęcia. Rob w charakterystyczny i żartobliwy dla siebie sposób mówił, że chodzi o dobre, specyficzne nawilżenie strun głosowych. Nie zmienia to jednak faktu, że jest wokalnym bogiem. Ważne również jest to, iż pomimo swojej choroby z zespołem nadal współpracuje Glenn Tipton. Pomimo że na koncertach jest tylko gościem, to nadal uczestniczy w nagrywaniu studyjnym zespołu. Mam nadzieję, że Judas Priest nie składa jeszcze broni i przed nami kolejne albumy, dzięki którym fani metalu na całym świecie będą chodzić z bananem na twarzy.

Polecane

JUDAS PRIEST Turbo 30 LP
JUDAS PRIEST Turbo 30 LP
144,99 zł brutto/1szt.
JUDAS PRIEST Ram It Down LP
JUDAS PRIEST Ram It Down LP
206,99 zł brutto/1szt.
JUDAS PRIEST Invincible Shield 2LP
JUDAS PRIEST Invincible Shield 2LP
152,99 zł brutto/1szt.
JUDAS PRIEST Painkiller LP BLUE
JUDAS PRIEST Painkiller LP BLUE
120,99 zł brutto/1szt.
Prawdziwe opinie klientów
4.9 / 5.0 29198 opinii
pixelpixelpixelpixelpixel