YELLO Touch Yello 2LP Gold & Silver
To nie będzie typowa recenzja ani drobiazgowa analiza konkretnego albumu. To raczej opowieść o mojej przygodzie z zespołem Yello – duetem dwóch szalonych Szwajcarów, których świat ochrzcił mianem "Ojców Chrzestnych Techno". Ich nieszablonowe podejście do muzyki bez dwóch zdań odmieniło oblicze elektroniki i electro-popu, a ich nazwiska na stałe wpisały się w historię popkultury. Yello zawsze wyróżniało się nie tylko niebanalnymi pomysłami, ale też absolutną precyzją produkcyjną. U nich nie było miejsca na przypadek czy niedopracowane motywy – wszystko było na swoim miejscu.
Moja relacja z Yello? Cóż, zaczęła się dość... nietypowo. Jako dzieciak traktowałem ich jak muzyczny mem. Bez obaw, nie będzie tu żadnych wulgaryzmów – już tłumaczę. Pierwszy raz usłyszałem ich za sprawą numeru "Jingle Bells" z filmu "Śnięty Mikołaj". Potem trafiłem na klip do "Oh Yeah", który swoim absurdalnym humorem sprawił, że widziałem w nich bardziej żartownisiów niż muzycznych wizjonerów. Nie zagłębiałem się w ich brzmienie, patrzyłem raczej na dwóch dziwnych starszych panów, wyglądających jak bohaterowie z filmów Tima Burtona. Dieter Meier, wokalista, przypominał mi wąsatego Marty'ego Feldmana, ubranego przez Mike'a Pattona. Nie miałem pojęcia, że patrzę na jednego z najbardziej charyzmatycznych wokalistów muzyki popowej. "The Race" tylko utwierdziło mnie w tym błędnym przekonaniu.
Przez lata, między płytami Jacksona, Slayera, Metalliki a odcinkami WCW, nie było miejsca na "Ohhh yeeeaah" i muzyczne wygłupy. Ich płyty co prawda stały gdzieś w domowej kolekcji, ale raczej zbierały kurz. Aż przyszły czasy, kiedy wszyscy byliśmy "uziemieni". Postanowiłem wtedy nadrobić muzyczne zaległości i sprawdzić, co mnie ominęło. Zamiast kłócić się o ryż czy papier toaletowy, zanurzyłem się w dyskografie zespołów, które znałem z nazwy, ale tak naprawdę nie znałem ich muzyki. Czasem okazywało się, że dobrze zrobiłem, omijając niektóre rzeczy, ale bywało też, że miałem ochotę palnąć się w czoło, że dopiero teraz odkrywam coś genialnego. Tak było z Yello.
Przypomniałem sobie, jak ich klipy kiedyś mnie śmieszyły i jak starsi koledzy z Winylowni z pasją opowiadali o ich muzyce. No to jazda! Jakie miałem oczekiwania? Żadne. Po prostu usiadłem i odpaliłem debiutancki album "Solid Pleasure". I wtedy mnie zmiotło. Nagle przestałem słyszeć żarty, a zaczęła do mnie docierać genialna muzyka, której echa pobrzmiewały w brzmieniach zespołów, których słuchałem przez lata. Z każdym kolejnym numerem i albumem coraz bardziej rozumiałem, skąd ten cały zachwyt nad Yello. Mało tego – byłem wściekły, że przez lata byłem o krok od ich płyt "One Second" czy "Flag", a dopiero teraz je poznaję. Widocznie świat musiał się zatrzymać, żebym w końcu dał im szansę.
Najbardziej zakochałem się jednak w ich albumach z lat 90. "Zebra", "Pocket Universe" i "Motion Picture" kompletnie mnie pochłonęły. I muszę to powiedzieć głośno – Boris Blank to jeden z najbardziej niedocenianych muzyków elektronicznych naszych czasów! Każdy ich album to krok naprzód, pomysły wyprzedzające epokę i inspiracja dla młodych twórców. Wystarczy zestawić ich kawałki z lat 80. z albumem "Touch Yello", żeby zobaczyć, jak ogromną drogę przeszli. I co najlepsze – za każdym razem wychodzili z tego obronną ręką.
"Touch Yello" to dla mnie kolejny etap ich muzycznej podróży. Panowie stali się jeszcze bardziej eksperymentalni, jeszcze bardziej wielowymiarowi. Tu zatarły się jakiekolwiek gatunkowe granice. Mamy funkowe rytmy mieszające się z electro-popem, ale też nuty nu jazzu i delikatne trip-hopowe klimaty. Ten muzyczny kolaż wciąga od pierwszych dźwięków i nie pozwala na chwilę nudy. Gościnne udziały trębacza Tilla Brönnera i wokalistki Heidi Happy idealnie dopełniają całość. Odsłuchajcie choćby "You Better Hide" – ten numer ma w sobie coś filmowego, wręcz bondowskiego.
Cały album jest perfekcyjny od początku do końca i tylko potwierdza geniusz Yello. Ale największe wrażenie zrobił na mnie wokal Dieter’a Meiera. Facet jest niesamowity! Już wcześniej to udowadniał, ale tutaj całkowicie mnie oczarował.
Podsumowując: z dzieciaka, który widział w Yello kabaret, stałem się oddanym fanem, który w pełni docenia ich fenomen i wizjonerstwo. Ich muzyka – czy to "Solid Pleasure", "One Second", czy "Touch Yello" – to absolutny must-have w każdej płytotece. Nieważne, czy jesteś metalowcem, jazzmanem czy fanem techno. Yello to esencja łamania muzycznych schematów. I nic tego nie zmieni.
Tracklista:
A1. The Expert
A2. You Better Hide
A3. Out Of Dawn
A4. Bostich (Reflected)
B1. Till Tomorrow
B2. Tangier Blue
B3. Part Love
B4. Friday Smile
C1. Kiss In Blue
C2. Vertical Vision
C3. Trackless Deep
C4. Stay
D1. Electric Frame
D2. Takla Makan
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!