VOIVOD The Outer Limits LP WHITE
Voivod to jeden z najbardziej innowacyjnych, a momentami wręcz genialnych, bandów na metalowej czy szeroko pojętej rockowej scenie. Wszystko co nagrali od 1984 roku, od „War and Pain” do „Phobos” to czystej postaci muzyczny geniusz. Kiedy odpala się jakikolwiek z tych wspomnianych albumów, słychać rozwój kapeli, ale też niesamowitą pomysłowość i chęć przekraczania kolejnych granic. Ja cenię w nich to, że pomimo thrashowo-progresywno-kosmicznych klimatów potrafią też tworzyć dobre melodie i nie bójmy się tego słowa - piosenki.
Wspomniana „piosenkowość” rozpoczęła się już na albumie „Angel Rat”, ale kumulacja tych pomysłów rozwinęła się idealnie na „The Outer Limits”. Jest to chyba mój ulubiony album The Almighty Voivod, który mimo upływu lat nadal porywa, tak jak za pierwszym odsłuchem. Już początek tego krążka to kosmiczny ideał! „Fix My Heart” to numer, który spokojnie nadaje się zarówno na listy przebojów, jak i do szybkiej jazdy samochodem. Numer ten też idealnie wprowadza w klimat tego albumu i muzyki tu zawartej. Pomimo progresji w gitarach „Piggyiego” jest w tym potężny vibe szlachetnego rockowego hitu. No i ta solóweczka, mmm, bajka!
Podobnie zresztą dzieje się w „Moonbeam Rider”, który wraz z krzykiem „yeah!” „Snake’a” z klimatycznego prog-rocka przeradza się w rockowy banger. No i kolejny raz wielkie brawa dla nieodżałowanego Denisa D’Amour! Jego solo w tym numerze ma w sobie coś z Glimoura, ale też jest w tym lekkość znana chociażby z zagrywek Van Halen. Ogólnie jego brzmienie na tym albumie, jak i zresztą całej kapeli, to majstersztyk. Pomimo ciężaru, czy pokręconych zagrywek instrumentalnych jest w tym niesamowita przestrzeń. Nawet kiedy docieramy do 17-minutowego kolosa w postaci „Jack Luminous” wszystko tu brzmi bardzo przystępnie. Nie jesteśmy zmasakrowani lawiną dźwięków, czy też zanudzani niekończącymi się solówkami.
Nawet ta psychodeliczność, czy wręcz punkowa agresja zawarta w tym numerze nie jest przytłaczająca. Natomiast końcowe zwolnienie tego kawałka, to coś przepięknego. Wydaje mi się, że panowie z Tool również byli zafascynowani tym klimatem i tymi zagrywkami... Zabrzmi to dziwnie, czy możne nawet śmiesznie, ale ma to w sobie coś z komiksów sci-fi, czy też walki dobra ze złem, co również idealnie wpasowuje się w graficzny, komiksowy klimat tego krążka. Po tym wraz z Voivod znów wracamy na listy przebojów. Dwa ostatnie numery, czyli „Wrong-Way Street” oraz genialnie wieńczący ten album „We Are Not Alone” to totalny rockowy rozpierdziel!
Słuchając takich tracków w stu procentach rozumiem, co miał na myśli Dave Grohl twierdząc, że Voivod to jedna z najlepszych kapel ever i nie sposób się z nim nie zgodzić! Jest to idealne połączenie wyrafinowanego muzycznego artyzmu z doskonałym podejściem do melodii. Voivod pokazali tym albumem, że da się zrobić muzykę inteligentną, ale też potwornie przebojową, od której nie da się, a w moim przypadku nie chce, się uwolnić. Jest to również jeden z tych zespołów, który nie nagrał nigdy słabego albumu, a na każdy kolejny czeka się z wypiekami na twarzy. Uwielbiam ich bezgranicznie!
Tracklista:
A1 Fix My Heart
A2 Moonbeam Rider
A3 Le Pont Noir
A4 The Nile Song
A5 The Lost Machine
A6 Time Warp
B1 Jack Luminous
B2 Wrong-Way Street
B3 We Are Not Alone