U2 How To Dismantle An Atomic Bomb - 20th Anniversary 2LP
W czasach, gdy Bono i reszta U2 stali się memem, odważę się na niepopularne wyznanie: naprawdę lubię U2. Spokojnie, nie śmiejcie się, pozwólcie mi to wyjaśnić. Moja sympatia do tego zespołu tkwi w ich wczesnych latach. Uważam, że albumy, które nagrali w latach 1980-1991, to prawdziwa esencja alternatywnego rocka. Post-punkowe, alternatywne brzmienia, połączone z ciekawymi eksperymentami, z których wychodzili zwycięsko. A Bono? W tamtym okresie był genialnym frontmanem. Kiedy odpalam "War" czy "October", łapię się za głowę, jak z tak świetnego zespołu można było stać się czymś pomiędzy Coldplay a Imagine Dragons? Genialne kompozycje, świetne teksty i energia, którą można by obdzielić kilka innych kapel. A The Edge? Jego brzmienie i pomysły były bezkonkurencyjne i inspirowały pokolenia muzyków.
Zmiany zaczęły się po "Achtung Baby". Choć ten album wciąż uważam za jeden z najlepszych krążków alternatywnych lat 90., to później zaczęła się tendencja spadkowa – wręcz brutalna. Moim zdaniem dopadło ich artystyczne wypalenie. Dzielę ich dyskografię na trzy etapy: złoty okres lat 80. i początku 90., potem seria mniej udanych, ale wciąż interesujących eksperymentów od "Zooropa" po "How to Dismantle an Atomic Bomb", a na końcu... no cóż, to co przyszło po "How to..." jest dla mnie nie do przejścia. I całkowicie rozumiem, dlaczego U2 stało się obiektem żartów. Bono w roli Dalajlamy z milionami na koncie, a Edge nieudolnie podkradający własne pomysły – cóż za kosmos.
Ale wróćmy do "How to Dismantle an Atomic Bomb". Choć już przy "All That You Can't Leave Behind" pojawiały się głosy, że U2 zaczyna stawać się cieniem samych siebie, to "How to..." zebrało mieszane opinie. Jedni widzieli w tym dowód, że rock ma się dobrze, inni uważali, że zespół powinien już przejść na emeryturę. Ja jestem gdzieś pośrodku. "Vertigo", otwierający album, to banger z prawdziwego zdarzenia. Gitary Edge'a, wokal Bono, sekcja Clayton-Evans – wszystko gra z punkowym zacięciem. Czuć, że po latach flirtu z popem, zespół chciał wrócić do rockowych korzeni. Edge znów wyszedł na pierwszy plan, bez chowania się za syntezatorami. Słychać to w takich kawałkach jak "Miracle Drug", "All Because Of You" czy "A Man And A Woman". Ten ostatni bardziej pasowałby na "Achtung Baby", ma w sobie coś z ducha "Even Better Than The Real Thing", ale to nadal klasyczne U2.
Jednak moim ulubionym kawałkiem z tej płyty jest "City of Blinding Lights". To jeden z ostatnich momentów, kiedy czułem, że Edge naprawdę chce. A gdy Bono śpiewa "Oh, you look so beautiful tonight", zawsze mam ciarki. Ktoś może zapytać – skoro tak zachwalasz, to gdzie ta „emerytura”? Problem w tym, że mimo powrotu do rockowego brzmienia, album jest bardzo sterylny, zachowawczy. Brakuje mu głębi, tego ryzyka, jakie miały wcześniejsze płyty. U2 chciało ugłaskać zarówno fanów zakochanych w ich latach 80. i 90., jak i tych, którzy polubili eksperymenty z "Pop". Efekt? Przyzwoity album, choć z niewykorzystanym potencjałem. Mimo to, uważam, że to ich ostatni sensowny krążek. Fajnie, że zespół też to chyba dostrzegł, bo rocznica tego albumu nie przeszła bez echa. Mamy kilka nowości z archiwum, jak "Country Mile" czy "Picture Of You (X + W)". Co prawda, te kawałki nie zmieniają odbioru albumu, ale fajnie, że możemy usłyszeć prawie całą sesję nagraniową.
Podsumowując: warto wrócić do "How to Dismantle an Atomic Bomb", bo mimo wszystko jest tam dużo dobrego. A późniejsze płyty? Cóż, to już chyba propozycja tylko dla naprawdę twardych fanów, gotowych na mocno nietypowe doznania.
Tracklist:
Side A:
1. Vertigo
2. Miracle Drug
3. Sometimes You Can't Make It On Your Own
Side B:
4. Love and Peace or Else
5. City Of Blinding Lights
6. All Because Of You
Side C:
7. A Man And A Woman
8. Crumbs From Your Table
9. One Step Closer
Side D:
10. Original Of The Species
11. Yahweh
12. Fast Cars