TYLER, THE CREATOR Call Me If You Get Lost 2LP
Moja "znajomość" z Tylerem to wzloty i upadki oraz sporo nieporozumień i pochopnych wniosków. Od początków OFWGKTA, nie rozumiałem pożądania jego słów, jego stylu bycia i tego pseudo buntu.
Pierwsze solowe albumy, czyli mixtape "Bastard" a następnie oficjalne LP "Goblin" (2011) nie rozwiały moich wątpliwości. To, co usłyszałem, było bardzo ok, ale tylko ok. Tak naprawdę jego drugi album, czyli "Wolf" (2013) był momentem, kiedy zacząłem chwytać, o co mu chodzi i w czym tkwi jego siła. Zauważyłem, że Tyler jest kimś więcej niż raperem, który przyjaźni się, nagrywa i żyje w cieniu talentu Franka Oceana. Niestety tak go dotychczas postrzegałem. Dlatego też czekałem na rozwój sytuacji po trzecim albumie. Otrzymałem "Cherry Bomb" (2015), który był klasę niżej od poprzednika, ale za to powalał produkcją i podkładami. Czułem jednak znów niedosyt i pewne "oszustwo". Machnąłem więc ręką i wrzuciłem go do jednego wora z raperami typu Asap Rocky... Nie czekałem już na jego kolejny krok, bo po co...
Jak się już pewnie domyślacie, wszystko odszczekałem przy albumie "Flower Boy" (2017). Zresztą nie tylko ja... Krytycy, tacy jak np. Anthony Fontano byli w takim samym szoku, jak ja. Wszystko tam się zgadzało, było wysmakowane i bardzo przemyślane. Teksty, które kiedyś niekoniecznie były jego mocną stroną, tutaj natomiast... WOW. Zabawa słowem, rymy, bardzo osobiste przemyślenia, to wszystko sprawiło, że ten album był moim absolutnym topem gatunku w roku 2017. Było mi wręcz głupio, jak wcześniej podchodziłem do jego muzy.
Następca "Boya", czyli "Igor" (2019), to była już inna bajka, inna droga rozwoju Tylera. Bliżej mu było do muzyki soul niż do rapsów. Muzycznie i produkcyjnie to wolność Tylera oraz potwierdzenie jego dojrzałości artystycznej. Tyler pokazał tutaj swoje bardziej "klasyczne", soulowo-funkowe oblicze, ale nadal obok tego funkowego pulsu płynie nonkonformizm i chęć eksperymentowania. Nawet jeśli na Igorze, słyszymy echa wczesnego Outkast, czy Kanye Westa, to i tak wszystko to zostało przetworzone przez szaloną wizję Tylera. Nie ma mowy o kopiowaniu czyjegoś stylu, są inspiracje, ale nadal jest oryginalnie i Tylerowo, czyli tak jak tylko on potrafi. Byłem bardzo ciekawy, w którą stronę pójdzie dalej.
"Call Me If You Get Lost". Otóż moim zdaniem, Tyler zrobił tu krok w tył. Powrócił do swoich korzeni, ale nie w tak oczywisty sposób. Mamy tutaj eksperymenty, ale hip-hop jest punktem wyjścia. Otrzymaliśmy szesnaście numerów, które po pierwszym przesłuchaniu wydają się przewidywalne. Te utwory, których długości trwania nie powstydziłby się zespół grindcorowy (oprócz „Sweet / I Thought You Wanted" To Dance” i "Wilshire"). Właśnie przez czas trwania piosenki "Call Me If You Get Lost", kojarzy mi się bardzo z albumem Thundercata "Drunk". Jest to wszystko bardzo przemyślane, gdyż krótka formuła jest dużo łatwiej przyswajalna. Dostajemy szot za szotem, ale też jednocześnie coś bardzo niezwykłego. Tyler zazwyczaj w 2 minutach z hakiem, zawarł esencję otwartego umysłu i wolności artystycznej. Stworzył album, który ugruntował jego pozycję oraz potwierdził jego klasę i dojrzałość. Jeśli ktoś chce bardziej oldchoolowego, ulicznego rapu, to niech sobie odpali "Lumberjack", tylko głośno, bo ten bit serio miażdży!
Tyler z pyskatego rapera stał się wizjonerem oraz artystą, który pcha ten skostniały "rapowy wózek" do przodu. Nagroda Grammy w kategorii "Najlepszy album Rap" jest w tym wypadku jak najbardziej uzasadniona.
Tracklista:
A1. SIR BAUDELAIRE
A2. CORSO
A3. LEMONHEAD
A4. WUSYANAME
A5. LUMBERJACK
B1. HOT WIND BLOWS
B2. MASSA
B3. RUNITUP
B4. MANIFESTO
C1. SWEET / I THOUGHT YOU WANTED TO DANCE
C2. MOMMA TALK
C3. RISE!
D1. BLESSED
D2. JUGGERNAUT
D3. WILSHIRE
D4. SAFARI