TOOL Lateralus 2LP PICTURE DISC
Jedno z tych kultowych dzieł, z którymi miałem problem. Nie martwcie się, nie będzie besztania tego albumu, bo jest genialny, ale też ciężkostrawny. Mimo, że znacznie bardziej wolę albumy „10 000 Days”, czy też „Ænima”, „Lateralus” zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Jeśli chodzi o „Fear Inoculum” to chciałbym zapomnieć o jego istnieniu i raczej nigdy mi ta muza nie siądzie. W zespole Tool zawsze podobała mi się ta żonglerka między grunge’owym graniem, a byciem jednym z najlepszych prog-rockowych zespołów ostatnich dwudziestu paru lat.
„Lateralus” na samym początku przytłoczył mnie mnogością dźwięków i swoją konstrukcją. Wydawało mi się, że nie ma w tym przestrzeni i tej lekkości znanej chociażby z „dwójki”. Oczywiście z czasem zacząłem dostrzegać piękno tu zawarte i bezczelną genialność tętniącą w tych numerach. Pojawiały się momenty, w których rwałem sobie włosy z głowy i wylewałem siódme poty z podniecenia. Jednym z nich jest chociażby fragment „The Patient” kiedy Maynard śpiewa „But I’m still right here, giving blood, keeping faith and I’m still right here” po czym następuje eksplozja zarówno muzyczna, jak i emocjonalna. Tylko on swoim głosem, czy też szeptem potrafi sprawić, że coś ściska słuchacza w żołądku oraz czuje się dziwne podniecenie i jednocześnie niepokój. No i ten tekst. Piękny numer!
Zresztą jeśli chodzi o liryki, to „Lateralus” jest chyba maynardowym szczytem. Nie zmieniłbym w nich nic. Nie ma tu prostych odpowiedzi, czy jakiegoś grafomaństwa polegającego na jak największym udziwnieniu tekstów. One mają nas zmusić do myślenia i własnej interpretacji tego co Keen chce nam przekazać. Jest w nich pełno abstrakcji i metafor, co zresztą idealnie uzupełnia się z muzyką tu zawartą. No właśnie, muzyka... Jones, Chancellor i Carey są tutaj jednym organizmem, mitycznym potworem, którego bicie serca nadaje rytm całemu albumowi. W ich zagrywkach jest jakiś mistycyzm, kosmiczna moc, a nawet klimaty plemienne, które wprowadzają nas w trans. Nie ma wywyższania się żadnego z nich, oni po prostu grają razem. Każdy z nich idealnie zaznacza swoją obecność bez zbędnych popisówek.
To, co dzieje się chociażby w „Schizm”, czy moim ulubionym numerze z tego albumu – „Parabole”, to coś, czego nie da się opisać, tego trzeba posłuchać. Mimo, że grają surowo, to słychać, że mamy do czynienia z wirtuozami. Mniej znaczy więcej? Chyba tak, chociaż to też śmiesznie brzmi w ich przypadku. Adam Jones nie stara się udowadniać, że jest mistrzem gitary. Postawił tutaj na psychodeliczne, lekko monotonne zagrywki, które dają wrażenie jakby były nie z tego świata. Justin natomiast ze swoim basem zawsze uderza w punkt. Idealnie uzupełnia zagrywki Jonesa i Careya. Swoją drogą nadal nie wierzę, że Danny nie ma ośmiu rąk, bo partie perkusyjne w tych numerach, czy ogólnie na tym albumie, to coś totalnie cudownego. Pokręcone metrum i te dudniące brzmienie, wow!
Nawet kiedy panowie stają się bardziej agresywni, jak w „Ticks & Leeches”, jest w tym coś totalnie innego, coś co nie mieści się w ramach zwykłego metalowego grania. Kiedy pierwszy raz słuchałem tego numeru wydawało mi się, że uczestniczę w jakimś okultystycznym obrządku, w czymś, co nie jest dostępne dla zwykłych ludzi. Podobnie było zresztą z szamańskim „Reflection”. Ciężko mi wymieniać poszczególne numery, gdyż „Lateralus” od zawsze traktuję jako jedną całość, jako jeden ponadgodzinny numer. No i do tego ta hipnotyzująca okładka. Zawsze kiedy na nią patrzę czy oglądam klipy z tego okresu, widzę „rzeźby” Gunthera von Hagensa. Wyobrażacie sobie set Tool złożony z tych numerów na jednej z jego wystaw? No właśnie...
„Lateralus” to wybitne dzieło sztuki. Nie jest to album, który się kocha od pierwszego przesłuchania, a przynajmniej ja tak miałem. Jednak kiedy już wgryziemy się w jego strukturę i przejdziemy przez kolejne stopnie wtajemniczenia, nic nie będzie takie samo. Mimo, że Tool nie jest moim numerem jeden, uwielbiam ich starsze płyty i to się nigdy nie zmieni.
Tracklist:
A1 The Grudge
A2 Eon Blue Apocalypse
A3 The Patient
A4 Mantra
B1 Schism
B2 Parabol
B3 Parabola
B4 Disposition
C1 Ticks & Leeches
C2 Lateralus
D1 Reflection
D2 Triad
D3 Faaip De Oiad
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!