SONIC YOUTH Dirty 2LP
Jeden z najcudowniejszych i najbardziej inspirujących bandów w historii muzyki rockowej czy też szeroko rozumianej alternatywy. Zespół, który inspirował i nadal inspiruje całe pokolenia muzyków. Nieważne, czy weźmiemy pod lupę takie ikony muzyki lat 90., jak Kurt Cobain, hardcorowe bandy jak Dillinger Escape Plan, Converge, czy nawet absolutną ikonę popu jak Madonna – w ich wywiadach niejednokrotnie pojawia się nazwa Sonic Youth. Cobain prywatnie przyjaźnił się z wokalistką bandu, Kim Gordon. Osobiście nie jestem w stanie wskazać swojego ulubionego albumu tej grupy. Każdy z nich zajmuje wyjątkowe miejsce zarówno w mojej edukacji muzycznej, jak i w sercu. Kocham ich początki – dwa pierwsze krążki to cudowny jazgot, pełen chaosu i muzycznej niebanalności. Na naszych oczach, a raczej uszach, z kakofonicznych brzmień przeistaczali się w muzyczny geniusz, czego dowodem są chociażby „EVOL” czy „Daydream Nation”.
W latach 90., na fali „grandżu”, SY rozwinęli swoje pomysły z „Daydream” i ruszyli na podbój mainstreamu, ale – co kluczowe – na własnych warunkach, by za chwilę znów zanurzyć się w eksperymentach. Trudno napisać coś zwięzłego o bandzie, który zasługuje na kilka porządnych książek. Każdy okres ich działalności miał swoje odnogi, które kształtowały inne sceny. Dziś jednak cofamy się do roku 1992. Po sukcesie „Goo” zespół był na ustach wszystkich. Zarzuty o „sprzedanie się” po podpisaniu kontraktu z Geffen były dla mnie totalną bzdurą. Owszem, trafili do mainstreamu, ale ich muzyka wciąż była wolna od radiowych klisz. Na marginesie – Nirvana podpisała kontrakt z Geffen właśnie dlatego, że byli tam Sonic Youth. „Dirty” to lepiej wyprodukowane, ale wciąż brudne i surowe brzmienie, gęste i psychodeliczne. Wielkie brawa dla Butcha Viga, który jako producent spisał się tutaj rewelacyjnie.
Owszem, na „Dirty” mamy przebojowe „100%” czy genialne „Sugar Kane”, ale pod spodem czai się ten znany SY jazgot, choć może nieco bardziej ujarzmiony. Do tego „Youth Against Fascism” z gościnnym udziałem Iana MacKaye’a z Minor Threat i Fugazi oraz „Wish Fulfillment” z wokalem Lee Ranaldo pokazują, jak wielowymiarowy to materiał. To Panowie odpowiadają za jego bardziej piosenkową stronę, podczas gdy Kim Gordon serwuje te bardziej niepokojące, psychodeliczne perełki jak „Swimsuit Issue”, „On The Strip” czy „Drunken Butterfly”. A na deser – odpał w postaci coveru „Nic Fit” Untouchables oraz przypadkowo zarejestrowane „Créme brûlée”. Jeśli to ma być komercja, to poproszę więcej takich w mainstreamie!
Nie zgadzam się też z zarzutami, że „Dirty” się dłuży – moim zdaniem każdy numer jest nieodłącznym elementem tej układanki. To esencja Sonic Youth – robią, co chcą, jak chcą i kiedy chcą. „Dirty” to klasyk, obok „Goo” jeden z najchętniej kupowanych albumów SY, do którego wracam z przyjemnością mimo niezliczonych odsłuchów. Po rozwodzie Kim Gordon i Thurstona Moore’a Sonic Youth pozostawili po sobie lukę, której nikt nie zdołał wypełnić. Gdzieś tam po cichu wciąż marzę, że wrócą choćby na kilka koncertów. Kim solowo wciąż przypomina o duchu SY, ale brakuje tej chemii i szaleństwa, które tworzyli razem. Nawet jeśli reunion nie nastąpi, Sonic Youth pozostaną legendą, która będzie inspirować kolejne pokolenia. Nieważne, czy kochacie ich eksperymenty, czy bardziej piosenkowe oblicze – tu nie ma słabych momentów!
Tracklista
A1 100%
A2 Swimsuit Issue
A3 Theresa's Sound-World
A4 Drunken Butterfly
B1 Shoot
B2 Wish Fulfillment
B3 Sugar Kane
B4 Orange Rolls, Angel's Spit
C1 Youth Against Fascism
C2 Nic Fit
C3 On The Strip
C4 Chapel Hill
D1 Stalker
D2 JC
D3 Purr
D4 Créme Brûlèe