SMASHING PUMPKINS Machina/the Machines Of God (25th Anniversary) 2LP
Kiedyś byłem ultrasem tego zespołu. Kocham pierwszych pięć albumów Dyń i każdy z nich był i jest dla mnie biblią alternatywy. Sam Corgan natomiast jawił mi się jako pogrążony w smutku i depresji Nosferatu muzyki rockowej. To, co tak naprawdę rozkochało mnie w ich muzie, to była niebanalność i ciągłe poszukiwania nowej jakości. Dynie nigdy nie były tak naprawdę typową kapelą z lat 90. Oczywiście, otrzymali łatkę grunge’owego bandu, bo lata 90., bo przestery, ale zawsze w ich muzyce było coś więcej, coś, co wyróżniało ich z masy kapel we flanelowych koszulach. Panowie i Pani prezentowali znacznie szersze spojrzenie na muzykę, nie trzymali się reguł „grandżowej” gry. W ich brzmieniu były elementy dream popu, shoegaze, psychodeliczne wycieczki oraz cała masa odcieni alternatywnego rocka.
Nigdy nie zapomnę, jak przypadkiem nastawiłem koncert na Vivie właśnie tego zespołu. Corgan w długim płaszczu, D’Arcy w prześwitującej koszulce, Iha walący w swojego Les Paula, jakby go nienawidził, i Chamberlain, który grał agresywnie, ale też z poetycką finezją. Zgłupiałem absolutnie, kiedy to zobaczyłem, i zakochałem się w tym zespole. Wydaje mi się, że mógł to być okres „Mellon Collie and the Infinite Sadness”, albo jakoś przed wydaniem „Adore”, ale pewności nie mam. W tym czasie nie wiedziałem, że Corgan to tak naprawdę gość z kompleksami na miarę Axla z GNR, który lada moment rozpieprzy ten band na drobne kawałki.
Tak czy inaczej, polowałem na ich numery, na ich klipy i rozkoszowałem się każdą sekundą tej muzyki. Jakiś czas później dostałem w prezencie kasetę „MACHINA / The Machines of God” i odpłynąłem totalnie. Był to mój pierwszy album Dyń, jaki usłyszałem w całości, więc możecie sobie wyobrazić moje zadowolenie w tym momencie. Teraz, z perspektywy czasu, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że był to nie tylko ostatni doskonały album SP, ale też ostatni ogólnie album tego zespołu.
Tak, wiem, że Corgan od zawsze był liderem tego bandu i na jego pomysłach opierały się te kultowe płyty, ale reszta składu wprowadzała do tego wszystkiego pierwiastek swojej osobowości i stylu gry. To, co nagrał po reaktywacji Dyń, zupełnie mnie nie rusza. Jedynie „Oceania” ma jakieś momenty, do których lubię wracać, reszta mnie nie interesuje. Reaktywacja ta tak naprawdę była spowodowana tym, że drugi zespół, czyli Zwan, w którym grał również Chamberlain, okazał się absolutnym, komercyjnym niewypałem. Nie widziałem, i tym bardziej nie słyszałem w tym głodu artysty, a bardziej chęć powrotu do większych zarobków, co zapewne kultowa nazwa mu umożliwiła.
Natomiast co do wielkiego powrotu Jamesa Ihy i kolejnego podejścia Chamberlaina do tego zespołu, to nie chce mi się strzępić ryja… Albumy, które były zapowiadane jako największy z największych powrotów Smashing Pumpkins, okazały się niewypałem. Ogólnie brak zaproszenia D’Arcy do tego reunion to nieśmieszny żart. Tak, tak, może i nie była wybitną basistką i często w studiu jej obowiązki przejmował Iha i Corgan, ale… Dla mnie jej styl, jej wygląd jest absolutnie ikoniczny. Była trochę taką Twiggy muzyki lat 90. i jednym z nierozerwalnych elementów Smashing Pumpkins i ich wizerunku.
Co prawda Jimmy brał udział też w pierwszym powrocie SP z 2007 i zagrał na albumie „Zeitgeist”, ale tytuł ten miał się nijak do tego, co działo się w latach 90. Żaden z numerów czy też płyt nagranych przez Corgana po roku 2000 nie ma nawet minimalnego podejścia do tego, co możemy usłyszeć na „Maszynie”. Ile bym dał, żeby jakikolwiek z ostatnich albumów Dyń zawierał takie riffy i takie pokłady emocji jak otwierający wszystko „The Everlasting Gaze” czy tak genialną muzyczną przestrzeń jak mój ukochany „Raindrops + Sunshowers”. Tak naprawdę nie ma tu słabych momentów, przynajmniej dla mnie. Każdy z tych numerów to czyste piękno i klasyczne nagrania tego zespołu. Nie wyobrażam sobie katalogu SP bez „Try, Try, Try”, „I of the Mourning” czy „Stand Inside Your Love”. Uważam, że „Maszyna” jest również najbardziej eksperymentalnym albumem SP. Na tym albumie nie ma żadnych barier, żadnych ograniczeń. Pomimo takiego nawarstwienia gatunków album ten nie rozjeżdża się nawet na chwilę. Odpalcie sobie chociażby psychodeliczny, prawie 10-minutowy „Glass and the Ghost Children”. Co się dzieje w tych gitarach, to czyste szaleństwo zakorzenione w latach 70. Zawsze twierdziłem, że tworząc ten numer, Corgan musiał być pod silnym wpływem nie tylko różnych substancji, ale też muzyki The Doors. Klimat, jaki tu stworzyli, kojarzy mi się trochę z „The End”, ale w bardziej brudnym, gitarowym wydaniu. Na uwagę zasługuje również absolutnie dołujący, ale przez to piękny, zatopiony w mroku The Cure „The Crying Tree of Mercury”. Za każdym razem, kiedy go słucham, mam ciarki – genialny track. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, ale czy jest sens? Ten album to po prostu czyste, muzyczne złoto, którego Corgan już później nigdy nie znalazł.
Nieważne, ile jeszcze gitarzystów dorzuci do składu, czy będzie wyszukiwał coraz to młodsze kopie D’Arcy, to niestety ten zespół istnieje już tylko z nazwy. Przestałem zbierać płyty Smashing Pumpkins przy „Monuments to an Elegy” i tak już raczej pozostanie. Ale reedycje starych płyt kupuję, nawet jeśli mam po kilka wydań tego samego tytułu, i tak też będzie tym razem. Ktoś może powiedzieć, że to bez sensu, ale ja uważam, że tak właśnie wygląda prawdziwa miłość.
Płyta winylowa zespołu THE SMASHING PUMPKINS pod tytułem Machina/the Machines Of God (25th Anniversary). Produkt pochodzi z legalnej, oficjalnej dystrybucji i jest fabrycznie nowy.
Tracklista:
LP1:
The Everlasting Gaze
Raindrops + Sunshowers
Stand Inside Your Love
I Of The Mourning
The Sacred And Profane
Try, Try, Try
Heavy Metal Machine
This Time
The Imploding Voice
LP2:
Glass And The Ghost Children
Wound
The Crying Tree Of Mercury
Speed Kills
Age Of Innocence
With Every Light
Blue Skies Bring Tears