QUEENS OF THE STONE AGE In Times New Roman… 2LP SILVER
Nie będę ukrywać, że po wypuszczeniu ostatniej płyty, Queens of the Stone Age zniknął z moich muzycznych radarów. "Villains", według mnie, to album w 100% stworzony pod "rock n rollowych" uczestników dużych festiwali. Jedynymi wartymi uwagi elementami wydawnictwa są numer tytułowy i motyw graficzny okładki. Podejrzewam, że cały kult Josha Homme'a wynika z pewnej tęsknoty i pustki, która pojawiła się w środowisku fanów, po rozpadzie Kyussa. Wielu z nich widzi w QOTSA przedłużenie wspomnianej kapeli, podobnie, jak ocenia się twórczość Foo Fighters przez pryzmat Nirvany. Bolesna prawda jest jednak taka, że obie formacje nie mają zbytnio nic wspólnego z punktem swojego wyjścia. Queens, na samym początku, rzeczywiście brzmiało bardziej stonerowo, bardziej alternatywnie, za to teraz już niekoniecznie. Przemiana jaką przeszli, zupełnie mnie nie dziwi, ale też nie musi się podobać. Josh, w pewnym sensie, wychował sobie fanów, którzy widzą w nim reinkarnację jakiegoś boga lub "rudego Elvisa". Nie ważne, co zrobi, czy to na polu osobistym, czy też muzycznym, i tak wszystko jest ok, wszystko brzmi super. Niezaprzeczalnie QOTSA ma na swoim koncie mnóstwo doskonałych albumów, bez których nie wyobrażam sobie współczesnego rocka.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem "Rated R", od razu oszalałem na jego punkcie. W tych kawałkach czułem ducha Sabbathów, "grandżowy" vibe, przypiekające słońce pustyni, alkohol i narkotyki, a do tego roznegliżowane kobiety. Do dziś zresztą uważam, że jest to doskonała muzyka oraz absolutny "must have" każdego fana QOTSA. Takie numery jak "Tension Head" czy "In The Fade" nadal mają w sobie tę moc, która na przestrzeni lat nie straciła nic ze swojego klimatu. Podobnie wrażenie, może nawet większe, wywarła na mnie debiutancka płyta zespołu. W przypadku powyższych dwóch tytułów można mówić o jakiejś reinkarnacji Kyussa, lub bardziej, rozwinięciu ich stylu. Prawdziwa euforia słuchaczy, a także wejście na wielkie "festyny" przyszło w 2002 roku.
Ich trzeci album "Songs For The Deaf" rozkochał w sobie fanów muzyki rockowej. Sam zresztą zaliczałem się do tego grona. Z wielką niecierpliwością wyczekiwałem, kiedy w TV pojawi się klip do "No One Knows". Mój pierwszy kontakt z całą zawartością krążka przybrało wręcz formę przeżycia mistycznego. Wszystko się tam zgadzało. Z jednej strony otrzymałem inne brzmienie zespołu, w zestawianiu z tym znanym z debiutu, a z drugiej znalazłem to coś, co bardziej przykuwało moją uwagę. No i Grohl na garach! Czy po latach nadal mam takie same odczucia? Nie. Uważam, że reklama, jaką miało to wydawnictwo, plus chwytliwe podkreślanie kooperacji muzyków z legendarnych zespołów, sprawiły, że z automatu zyskało status kultowej. Jednak pewne numery, jak chociażby genialne "Hanging Tree" albo "Do It Again", zapewniły sobie na stałe miejsce w moim sercu.
Kolejna pozycja w dyskografii, czyli "Lullabies to Paralyze" to mój absolutny faworyt. Każdy numer, każdy dźwięk na albumie wywołuje takie same duże wrażenie, gdy słyszałem je pierwszy raz. Natomiast w przypadku płyty "Era Vulgaris" odbiór jest zupełnie odmienny. Poza świetnymi "3s&7s" czy "Make It Wit Chu", reszta nagrań nudziła mnie, zarówno w dniu premiery, jak i nudzi dziś. Ostatnie dwa wydawnictwa QOTSA to też inna bajka. Dlaczego? O ile "...Like Clockwork" często gościł na moich głośnikach i mimo upływu kilku lat nie traci nic na swojej wartości, to w przypadku "Villains" nie mam zamiaru wracać w przyszłości. Jak wspomniałem na początku kompozycje z płyty skierowane są do każdego i do nikogo. W zasadzie to główna przyczyna, z powodu której nie czekałem na ich nowy album. Można powiedzieć, że w pewnym sensie "Clockwork" był wypadkiem przy pracy, ostatnim artystycznym tchnieniem QOTSA.
Gdy pojawiły się informacje o nowym singlu formacji Homme'a, postanowiłem go odsłuchać, aby upewnić się czy moje przypuszczenia na temat "wypadku przy pracy" mają rację bytu. No cóż, teraz jest mi głupio... "In Times New Roman" stał się jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów 2023 w kategorii rock. Z nowym nagraniem wrócił duch starych Queensów. Jest w tym nadal przebojowy sznyt, ale nie taki tandetny, nastawiony na przypadkowych słuchaczy i rozgłośnie radiowe. "Emotion Sickness" ma w sobie ducha "Clockwork" z elementami psychodelicznego rocka. Zresztą nie ma co się dalej rozwodzić. Zostałem w pełni przekonany i już nie mogę doczekać się premiery nowej płyty, który poza świetnym motywem z okładki, ma do zaoferowania coś znacznie więcej!
Tracklista:
1.Obscenery
2.Paper Machete
3.Negative Space
4.Time & Place
5.Made to Parade
6.Carnavoyeur
7.What the Peephole Say
8.Sicily
9.Emotion Sickness
10.Straight Jacket Fitting
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!