MILEY CYRUS Bangerz 2LP
Jest to album, którym bez wątpienia Miley zerwała z wizerunkiem gwiazdy Disneya. Jednak nie jest to jej najwybitniejsze dzieło pod względem artystycznym. Uważam, że swój najlepszy album wypuściła siedem lat później i nazwała go „Plastic Hearts”. Jednak chore discogsowe ceny „Bangerz” sprawiły, że stał się złotym graalem dla każdego fana Cyrus. Miejmy nadzieję, że to wznowienie trochę to zmieni, a przynajmniej ostudzi zapędy resellerów...
Ceny, cenami, przecież liczy się zawartość krążka. Przyznam szczerze, że przed ukazaniem się tego tytułu promocja tego albumu wizerunkiem zbuntowanej Miley sprawiła, że miałem jej dość. Cyrus chciała być bardziej rock’n’rollowa od wszystkich rock’n’rollowych kapel. Kumam, że wszystko to miało na celu definitywne zerwanie z jej dotychczasowym wizerunkiem, ale... miałem wrażenie, że Miley chce nas zaszokować za wszelką cenę. Uważam również, że jej kontrowersyjny występ w 2013 roku na VMA z Robinem Thicke, jak i całe prowadzenie gali było okropne.
Nie chodzi o te obsceniczne i lekko nieudolne twerkowanie, czy palenie jointów, bo ma się to nijak chociażby do tego co robił chociażby GG Allin. Było to po prostu tandetne i na siłę. Uważam, że muzyk musi bronić się muzyką, a nie tanią sensacją. Jednak po pewnym czasie dałem szansę jej nowemu albumowi. Czy był wypchany po brzegi bangerami, tak jak sugerował tytuł? Nie. Było to bardzo popowe, nawet wręcz zachowawcze granie, które również miało się nijak do tego całego promowanego szaleństwa, którego nie powstydziliby się Gunsi w latach 90. Jednak nie oznacza to, że nie było tam nic ciekawego od strony muzycznej.
Otwierająca krążek ballada „Adore You” to chyba jeden z najlepszych numerów z całego „Bangerz". Miley płynie na fali tego klimatycznego podkładu pokazując, że jest bardzo dobrą i dojrzałą wokalistką. Takie zerwanie z Disneyem uważam, za dużo ciekawsze niż chociażby pokazywanie języka na każdej focie. Podobnie jest z imprezowym „We Can’t Stop”, który również idealnie odnalazł się na listach przebojów. Po bardziej klimatycznym wstępie przechodzimy do świata bangerów i duetów.
O ile numer „SMS (Bangerz)” z ikoną muzyki pop, czyli Britney, jest ok, to już „4x4” z Nellym, czy „Love Money Party” z Big Seanem to zupełnie niepotrzebne numery. Szczególnie ten drugi, gdyż najzwyczajniej w świecie jest beznadziejny i irytujący, przynajmniej dla mnie. Reszta duetów również wypada blado. Gdyby Miley zaśpiewała je sama, byłoby dużo lepiej, bo jej wokal brzmi świetnie na tej płycie. „Maybe You’re Right” czy „Someone Else” to moim zdaniem najjaśniejsze punkty tego albumu, do których lubię wracać. Nie wymieniam tutaj „Wrecking Ball”, bo uważam, że o ile zwrotki są ok, muzyka jest ok, to refren wieje sztampą do bólu. Wiem, jakie emocje kryją się z tym numerem, ale ja oceniam efekt końcowy, a nie to co artystka miała na myśli.
W „Bangerz” pomimo pewnych niedociągnięć Miley dopięła swego. Definitywnie zerwała z dotychczasowym wizerunkiem i pozyskała kolejne tłumy fanów, a raczej wyznawców. Dziś uważana jest za ikonę muzyki pop, co dla mnie jest troszkę na wyrost, aczkolwiek zapracowała na szacunek i bez wątpienia jest jedną z najlepszych wokalistek na współczesnej scenie popowej.
Tracklista:
A1. Adore You
A2. We Can't Stop
A3. SMS (Bangerz) (feat. Britney Spears)
A4. 4x4 (feat. Nelly)
B1. My Darlin' (feat. Future)
B2. Wrecking Ball
B3. Love Money Party (feat. Big Sean)
B4. #GETITRIGHT
C1. Drive
C2. FU (feat. French Montana)
C3. Do My Thang
C4. Maybe You're Right
D1. Someone Else
D2. Rooting for My Baby
D3. On My Own
D4. Hands in the Air (feat. Ludacris)
D5. 23 (feat. Mike WiLL Made-It & Wiz Khalifa & Juicy J)