LINKIN PARK One More Light LP
Czasami odejście muzyka sprawia, że patrzymy na jego ostatnie dzieło zupełnie inaczej. Traktujemy dany album jak pożegnalny list. Tak było z ostatnim albumem Joy Division, czy „Blackstar” Bowiego, który zmarł tuż po premierze wspomnianego krążka. Odsłuch albumu Davida był dla mnie jak rozmowa z duchem – jak przejście do innego wymiaru. Pewne teksty nabrały innego znaczenia, a klipy stworzone przez niego to coś, co do tej pory wywołuje u mnie ciarki.
Podobnie miałem z Mad Season, czy ostatnim albumem Soundgarden. Po śmierci Layne’a czy Chrisa zacząłem odkrywać te numery na nowo. Każdy dźwięk, każda linijka tekstu zyskała nową wagę. Dlatego też postanowiłem poświęcić tu chwilę ostatniemu albumowi Linkin Park. Wraz z odejściem Chestera „One More Light” również zyskał zupełnie nowy wymiar – szczególnie tekstowo.
Zacznijmy jednak od początku. W dniu premiery tego tytułu (maj 2017) byłem nim absolutnie rozczarowany (delikatnie mówiąc). To było totalnie popowe granko z rozgłośni radiowych. Dawno nie słyszałem tak bezpłciowego albumu, serio. Muzycznie – coś pomiędzy najgorszymi numerami Coldplay, a totalną papką, która stanowi wszystko to, czego nie trawię w mainstreamowym graniu. To, co kiedyś było dla mnie znakiem rozpoznawczym tej kapeli, zniknęło bezpowrotnie. Nie było gitar, nie było rapowych wstawek – za to otrzymałem multum przewidywalnych do bólu zagrywek. Te bity, te melodyjki... Brzmiało to jak coś wyciągnięte z generatora pop-hitów. Takie numery, o których nikt nie będzie pamiętać za miesiąc.
Nie chodzi mi jednak o to, że oczekuję od zespołu wiecznego nagrywania „Hybrid Theory”. Nie jestem jednym z tych, którzy pluli na LP, bo „już nie brzmią jak dawniej”. Wręcz przeciwnie – uważam, że po drodze zrobili kilka bardzo ciekawych rzeczy. Starali się rozwijać, eksperymentowali. Czasem wychodziło, czasem nie. Ale np. taki „The Hunting Party” – moim zdaniem ich najcięższy i jeden z ciekawszych albumów – zasługuje na dużo więcej uwagi. Jasne, zostawiłbym tam trochę więcej brudu na gitarach, ale ogólnie: bardzo spoko krążek.
Z „One More Light” nie poruszyło mnie jednak nic... No dobra, kłamię. Jeden numer naprawdę mi siadł. „Talking To Myself” – zadziorne indie, które pokazuje, że mogli iść w innym kierunku. Słuchając go, żałowałem, że cały album nie został utrzymany w tym klimacie. Pewne momenty w „Invisible” też dawały radę, ale refren już klasycznie – Coldplay pełną gębą, czyli nie moja bajka.
W dniu, w którym Chester odebrał sobie życie (20 lipca 2017), zacząłem oczywiście przeskakiwać po ich albumach, wracając do czasów, gdy słuchałem ich bez przerwy. Nawet jeśli nasze drogi rozeszły się lata temu, to zawsze uważałem Chestera za jednego z najlepszych współczesnych wokalistów rockowych. I właśnie tego dnia wróciłem do „One More Light”. I o ile od strony muzycznej nadal uważam, że to jeden z ich najsłabszych albumów, to tekstowo... totalne przetasowanie emocji.
To był jego ból. Jego spowiedź. Jego zapowiedź. Chester krwawił na naszych oczach – i paradoksalnie tym cierpieniem dawał fanom siłę. To nie był ból na pokaz, to było katharsis, które przeżywaliśmy razem z nim. Przynajmniej tak mi się wydaje. Już otwierający wszystko numer „Nobody Can Save Me” i linijka: „I'm dancing with my demons, I'm hanging off the edge…” mówi właściwie wszystko. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi, ale po jego śmierci usłyszałem ten krzyk rozpaczy. I miałem dziwne poczucie winy – że zamiast jechać po tym albumie, mogliśmy go po prostu usłyszeć. Może ten album był ostatnią deską ratunku?
Brzmi naiwnie? Może. Ale tak to czuję. „Heavy” – kolejny przykład: „I don't like my mind right now…”, „If I just let go, I'd be set free...” – przecież to pożegnanie i pogodzenie się z tym, co – w jego głowie – było nieuniknione.
A tytułowy numer? To już emocjonalny nokaut. Nie sądzę, żebym kiedyś zmienił zdanie co do warstwy muzycznej tego krążka, ale tekstowo... Chester mnie tu rozbił na milion kawałków. Jedno z najbardziej wzruszających pożegnań w historii rocka. I tyle.
Dziś Linkin Park znów działa – w nowym składzie, z nową wokalistką (Emily Armstrong) i niedawno wydanym albumem „From Zero” (2024). I jasne, „From Zero” to naprawdę solidna płyta – ale mimo wszystko, bez Chestera to zupełnie inna bajka. On był sercem tego zespołu. Z jego śmiercią LP nie tylko straciło frontmana, ale przede wszystkim duszę.
Tracklista:
A1 Nobody Can Save Me 3:43
A2 Good Goodbye 3:31
A3 Talking To Myself 3:51
A4 Battle Symphony 3:36
A5 Invisible 3:33
B1 Heavy 2:49
B2 Sorry For Now 3:24
B3 Halfway Right 3:37
B4 One More Light 4:15
B5 Sharp Edges 2:57