LANA DEL REY Did you know that there’s a tunnel under Ocean Blvd 2LP
Lana wydaje kolejny album i w sumie na tym moglibyśmy zakończyć. Czy otrzymamy tutaj coś, czego nie słyszeliśmy wcześniej? Nie. Czy przebije "Ultraviolence" czy też najlepszy w swojej dyskografii "Norman Fucking Rockwell!"? Nie. Jak zwykle okładka jest nazwijmy to "retro-piękna", a goście na niej wypisani ze świata indie folku, czy hip hopu faktycznie robią wrażenie. Jednak wszystko to tylko dodatek do pewnej całości. Nie ważni są goście, muzycy, a magia zawarta w jej muzyce i jej głosie. W jej albumach jest nadal coś nostalgicznego, coś eterycznego, co wyróżnia ją z całego mainstreamu. Uważam, że Lana jest "klimaciarą", a nie piosenkarką. Nie ma tutaj popisów wokalnych, nie ma muzycznego szaleństwa. Jest klimat, który posiada tylko ona i którego wpływy słychać u wielu, współczesnych wykonawców. Czy to folkowa Taylor Swift, czy mroczna Ethel Cain, to gdzieś w tym wszystkim przebijają się fascynacje Laną Del Rey. Mimo, że nowy, tytułowy numer nie przynosi żadnych zaskoczeń, to nie można się od niego uwolnić. Budzi w nas emocje, jak spotkanie z niegdyś ważną dla nas osobą po wielu latach... Jej głos przenosi nas w ważne dla nas wspomnienia. Kiedy śpiewa o tęsknocie, to tęsknimy razem z nią, za tym co było, za tym co straciliśmy czasami przez własną głupotę. Czy Lana jest zwierciadłem, w którym odbiją się nasze emocje? Chyba tak. Wydaje mi się, że taką rolę wybrała sobie sama. Jej twórczość ma być tłem, ścieżką dźwiękową dla naszych osobistych przeżyć. No i to chyba tyle, a może, aż tyle?
Tracklista: