KOBONG Kobong 2LP
Z czym kojarzy się Wam nazwa Kobong? Mi z wizjonerstwem, totalnym niezrozumieniem i zaprzepaszczoną szansą. Na zespół trafiłem przypadkiem, gdy w trakcie jednego ze spotkań ze znajomymi puszczałem numery Mr. Bungle oraz Dillinger Escape Plan. Podekscytowany muzyką zachwalałem ją wszem i wobec, twierdząc, że to czysty kosmos. W odpowiedzi, jeden ze zgromadzonych w małym pokoju słuchaczy, zapytał mnie, czy znam Kobong? Jaki Kobong? Taka polska kapela, która rozwaliła swym nowatorskim graniem rodzimą scenę kilka lat temu. Jedynie, co przyszło mi wówczas na myśl to, że kojarzę tę nazwę, a ich albumy wydane na płytach kompaktowych osiągają horrendalnie wysokie ceny. Zaintrygowany tą krótką opowieścią, przeszukałem odmęty internetu, aby móc przekonać się na własnej skórze o prawdziwości słów znajomego. Po pierwszym odsłuchu w mojej głowie od razu pojawiło się pytanie, dlaczego dopiero teraz? Natomiast, gdy zacząłem zagłębiać się w historię zespołu, byłem mocno zirytowany i zawiedziony.
Kobong to grupa artystów stale poszukujących, chcących tworzyć nową jakość i nowe brzmienia. Brzmienia, którego nie spotykało się, w tym czasie, na naszych rockowych scenach. Niestety mimo olbrzymiego talentu, kariera muzyków nie potoczyła się tak, jakby można było się spodziewać. Jeśli miałbym wskazać przyczyny, takiego obrotu sprawy, to widzę dwie. Pierwsza, to miejsce pochodzenia. Wydaje mi się, że gdyby działali na terenie, choćby USA czy UK, ich droga poszłaby w zupełnie innym kierunku. Wiele razy, na różnego typu na forach z muzyką hc czy mathcorową, spotkałem się z postami, w których użytkownicy, mieszkający na przykład w USA, wymieniają Kobonga, jako odkrycie miesiąca. Nie mogą również uwierzyć w to, że grupa pochodzi z Polski oraz nagrała swoje płyty w połowie lat 90. Zgadzam się z nimi. Kiedy pierwszy raz przesłuchałem album "Kobong", byłem mocno zaskoczony. Numery reprezentowały najwyższy światowy poziom, który porównałbym do klasy wspomnianego Mr. Bungle czy powiedzmy, Primusa! Wystarczy sięgnąć po fenomenalny "PRBDA", aby przekonać się o tym. Istny kosmos! Trudno dać wiarę temu, że odpowiada za to czterech gości z Warszawy, a nie jakaś "punkowa" ekipa z Ameryki.
Drugiej przyczyny upatruję w totalnym braku rozeznania w muzyce ze strony wydawców. Kiedy, dziś czytam wywiady z muzykami Kobong, rysuje się smutny obraz, w którym oferowana przez wytwórnię pomoc w promocji ich twórczości, przypomina historię rodem z kiepskiej farsy. Kasa i wyzysk, to pierwsze, co mi przychodzi do głowy. Jakim ignorantem trzeba być, aby zaprzepaścić szanse takiej kapeli? Czasami myślę, że Polska to miejsce, gdzie za "artystyczny" sukces nadal uznaje się "Bitwę pod Grunwaldem" czy drugie miejsce Edyty Górniak na Eurowizji. Rodzima scena nie była gotowa na takie kompozycje i takie granie. Pomimo zachwytu dziennikarzy i fanów, osoby decyzyjne w wytwórni wolały inwestować pieniądze w kolejne, nic nie wnoszące, kopie zagranicznych zespołów. Po latach płyta "Kobong" nadal nie jest lekka w odbiorze, wręcz nieprzystępna, ale dalej wciągająca, wyjątkowa.
Ich drugi i jednocześnie ostatni album "Chmury Nie Było" w moim rankingu stawiam wyżej niż debiut. Otwierający tracklistę "Lost", to "meszugowy" walec i nawałnica dźwięku obezwładniająca odbiorcę swoim potężnym brzmieniem. Uwielbiam takie matematyczne granie, które oprócz totalnego pokręcenia, ma w sobie klimat i jednocześnie siłę. Warto podkreślić, że data publikacji wydawnictwa przypada na 1997 rok, czyli w czasie, gdy wspomniane Meshuggah, Dillinger czy Converge zaczynały podbijać serca słuchaczy na całym świecie. Czy nagrania Kobonga z tego albumu odbiegają od wyżej wymienionych gigantów? Nic, a nic. Ci słabo znani artyści z Warszawy również łamali muzyczne schematy, tworzyli nową jakość. W "tytułowym" numerze "The Cloud Is Gone" pojawiają się djentowe echa połączone z dziwnymi, progresywnymi metalcorowo-psychodelicznymi smaczkami. Kto, w tamtym momencie, tak grał w naszym kraju? Dokładnie, nikt!
Na początku planowałem, aby opisać Kobonga bez odwoływania się do nazwisk wchodzących w skład muzyków, a bardziej potraktować kapelę, jako hybrydę indywidualności tworzących jedną nierozerwalną całość, jednak nie da się. Niesamowita gra Wojtka Szymańskiego na perkusji reprezentuje światową klasę i można go spokojnie wymienić obok Chris'a Pennie czy Bena Kollera. Nie wierzycie? Odpalcie sobie numer "Miara".
Formacja zakończyła swoją działalność w 1998. Gdy Panowie zamykali projekt, nikt z nich prawdopodobnie nie podejrzewał, jak doskonałą muzykę stworzyli. Kiedy 25 stycznia 2005 roku zmarł Robert Sadowski przyszłość zespołu definitywnie się rozmyła. Niestety jego talent został doceniony dopiero po śmierci, podobnie zresztą cała twórczość grupy. Była, i nadal jest, to jedna z tych formacji, która powstała w złym czasie, w złym miejscu. Kobong to nie tylko klasyka, to muzyczny absolut i doskonały przykład na potwierdzenie hasła "cudze chwalicie, swego nie znacie".
Tracklista:
A1 Dzwony
A2 Drzewa
A3 Rege
B1 PRBDA
B2 Trzcinki
B3 Dolina
C1 Zanim
C2 Ziam Dziam
C3 Gnoza
C4 Taka Tuka
D1 Zbrodnie
D2 Jeżeli Chcę
D3 Po Pas