KIM GORDON The Collective LP
W przypadku takich osobowości jak Kim Gordon powiedziano i napisano już wszystko. Dla niewtajemniczonych ta kobieta to prawdziwa ikona muzyki rockowej, która inspirowała, inspiruje i inspirować będzie. Jej fanem i przyjacielem był chociażby Kurt Cobain, którą nazywał jedną z najważniejszych artystek w historii muzyki. Kim przede wszystkim kojarzona jest z zespołem Sonic Youth. Wraz z Thurstonem Moorem i Lee Ranaldo założyła ten ikoniczny band i dzięki niemu stała się jedną z najważniejszych postaci w historii muzyki alternatywnej.
Nie wyobrażam sobie świata muzy i mojego świata bez albumów tej kapeli. Takie tytuły jak „Daydream Nation”, „Goo”, „Sonic Nurse” czy „Bad Moon Rising” to albumy, które kształtowały moje gusta i pomimo upływu lat odkrywam je cały czas na nowo. Tak naprawdę mógłbym wymienić każdy tytuł z ich dyskografii, bo moim zdaniem nie nagrali nic poniżej pewnego poziomu. Sonic Youth dawało podwaliny pod wiele gatunków oraz jednocześnie nie bało się wręcz awangardowych wycieczek w celu poszukiwanie nowatorskiego brzmienia.
Zespół jednak nie wytrzymał wewnętrznych problemów. Rozwód Kim i Thurstona doprowadził do rozpadu kapeli w 2011 roku. Luka po nich jest moim zdaniem nie do wypełnienia, ale pozostała muzyka i solowe projekty muzyków zamieszanych w ten band, które dają namiastkę artystycznych wizji Sonic Youth. Gordon od zawsze była dla mnie twarzą tego zespołu i to właśnie jej albumy budzą u mnie największe emocje. Mimo całego uwielbienia do jej osoby, takie projekty jak Body/Head czy Free Kitten za bardzo nie poruszają mojej duszy, ale solowe albumy jak najbardziej.
Jej debiut, czyli „No Home Record” to było doskonałe otarcie łez, które płynęły u mnie ciurkiem od wspomnianego 2011 roku. Była to tak naprawdę Kim w pigułce. Poskładała do kupy swoje światy i inspiracje, nie tylko te muzyczne, i sprawiła, że duch Sonic Youth powrócił. Wystarczy odpalić sobie „Air BnB”, „Earthquake” lub „Murder Out”, aby znów poczuć ten cudowny, niepokojący, oderwany od rzeczywistości muzyczny klimat. Tak jak w przypadku Sonic Youth, w tych brudnych przesterach ukryta jest prawdziwa sztuka i emocje, które były ich znakiem rozpoznawczym.
Album ten był tak naprawdę dywagacją Kim na temat popkultury i konsumpcjonizmu z jednoczesnym rozliczeniem się byłym mężem. Tekst „Cookie Butter” jak dla mnie pokazaniem środkowego palca Moorowi i „podziękowanie” mu za liczne zdrady i wspólne lata, które w ogólnym rozrachunku były tak przyjemne jak muzyka w tym numerze. Każdy z tracków tu zebranych był zupełnie inną wizją muzyczną, która bywa totalnym zaskoczeniem od strony artystycznej. Gordon pokazuje nam swoją wizję świata.
Traktuję ten album tak naprawdę jako kolejny rozdział historii Sonic Youth, a nie solowy album Kim. Czy „The Collective” będzie równie udany? Jako absolutny fanboy Kim, jak i wspomnianej tu wielokrotnie kapeli, jestem jak najbardziej na tak! „BYE BYE”, który promuje to wydawnictwo to psychodela inspirowana czymś na kształt awangardowego hip hopu i jest prawdziwą muzyczną ucztą. W pewien sposób kojarzy mi się to z twórczością Andy’ego Warhola oraz The Velvet Underground, więc jest bardzo dobrze! Po prostu czuć w tym ten artystyczny Nowy Jork, którego częścią od zawsze była również była sama Kim, jak i Sonic Youth. Zdjęcia do tego obrazu wykonał Christopher Blauvelt. reżyserii podjęła się Clara Balzary a główną bohaterką klipu jest Coco Gordon Moore. Zresztą sprawdźcie to sami...
„The Collective” to bez wątpienia jedna z najważniejszych alternatywnych produkcji tego roku, która kolejny raz ukoi złamane serca po rozpadzie Sonic Youth. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę się doczekać i po cichu liczę na koncert w Polsce.
Tracklista:
1. BYE BYE
2. The Candy House
3. I Don’t Miss My Mind
4. I’m A Man
5. Trophies
6. It’s Dark Inside
7. Psychedelic Orgasm
8. Tree House
9. Shelf Warmer
10. The Believers
11. Dream Dollar