KANYE WEST Donda 4 LP YE
To album, w który w pewnym momencie nikt już nie wierzył. „Donda” stała się dla fanów hip-hopu tym, czym dla rocka była „Chinese Democracy” Guns N’ Roses – dużo szumu, przesuwanie premier, i nic konkretnego. Ale Kanye – a może raczej Ye, jak chce być teraz nazywany – w końcu go wypuścił. Na szczęście nie zajęło mu to 15 lat, jak w przypadku Gunsów. Ostatnie poprawki wprowadzał na oczach fanów podczas specjalnych odsłuchów, co uczyniło z premiery albumu prawdziwy artystyczny performance.
Czy warto było czekać? Czy Kanye wciąż inspiruje, czy może już tylko zatraca się w swoim szaleństwie, odchodząc coraz bardziej od swojej dawnej twórczości? Odpowiedź leży gdzieś pośrodku. „Donda” to album dziwny – z jednej strony spójny muzycznie, z drugiej chaotyczny, co utrudnia pełne jego zrozumienie. Choć to album komercyjny, pełen dobrej muzyki, to niełatwo w niego wniknąć.
Słychać tu sporo elektroniki, świetnych melodii i dobrze dobranych wokali – co przywodzi na myśl „The Life of Pablo”. Kanye znów stara się zaskoczyć słuchaczy, tworząc album, który ma być zarówno przyjemny w odbiorze, jak i artystycznie ambitny. Jego życie uległo zmianie, więc słyszymy tu odrobinę starego Kanye, ale jeszcze więcej uduchowionego „pastora”, który rozmawia z Bogiem. Utwory takie jak „Praise God”, „Up From The Ashes” czy „No Child Left Behind” potrafią złapać za serce – i to mówi ateista, więc coś w tym jest. Ten gospel brzmi znacznie lepiej niż na nieudanym „Jesus Is King”, gdzie brakowało prawdziwego ducha, a całość wydawała się sztuczna.
Jednak szczerze mówiąc, wolałbym więcej kawałków w stylu „Believe What I Say” z udziałem Lauryn Hill niż kolejnych deklaracji wiary Westa. To świetny numer, gdzie wszystko się zgadza – od wokali po niesamowite brzmienia syntezatorów. Jeśli chodzi o gości, na albumie pojawiają się m.in. Travis Scott, Jay-Z, Kid Cudi, a nawet Marilyn Manson. Ten ostatni jest prawie nie do rozpoznania, co wygląda raczej na chwyt marketingowy i manifest, że Kanye nie przejmuje się cancel culture. Nikt z gości nie został jednak wymieniony we wkładce – West chciał, żebyśmy skupili się na muzyce, a nie na nazwiskach, co miało być pewnym symbolem. „Donda” miała być boską podróżą, większą niż sam artysta czy jego goście.
Mimo że niektóre religijne elementy albumu mogą śmieszyć, to wszystko ma jakiś sens. Kanye wypada najlepiej w momentach, kiedy skupia się na muzyce, a nie na religijnych opowieściach. To właśnie muzyka nadaje „Dondzie” pewien blask dawnych lat. Największym problemem tego albumu jest chaos myśli samego Westa. Chociaż album jest muzycznie spójny, to jednak widać, że Kanye zmaga się z własnymi problemami. Słuchając „Dondy”, widzę momenty, w których West był sobą, tym muzycznym geniuszem, który dawał z siebie wszystko, i momenty, gdy choroba brała nad nim górę. Produkcja bywa bogata, przypomina czasy „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” czy „Yeezusa”, ale zdarzają się też momenty, które nie wyróżniają się z tłumu.
„Donda” to album, który trudno zrozumieć w całości, ale warto spróbować. Może kryje w sobie coś, czego jeszcze nie odkryliśmy. To dzieło, obok którego nie można przejść obojętnie, choć nie jest to arcydzieło, które zapowiadał sam artysta. Czy przetrwa próbę czasu i stanie się klasykiem jak wcześniejsze albumy Kanye? Raczej nie, ale mimo to warto sprawdzić ten tytuł, bo pokazuje, że Kanye to nie tylko człowiek-mem, który miał „romans” z Trumpem, ale wciąż artysta pełen pasji.
Tracklista:
A1 Donda Chant
A2 Hurricane
A3 Moon
A4 Life Of The Party
A5 Off The Grid
B1 Jail
B2 Praise God
B3 Come To Life
B4 Believe What I Say
C1 No Child Left Behind
C2 Up From The Ashes
C3 Remote Control Pt 2
C4 God Breathed
D1 Lord I Need You
D2 24
D3 Junya
D4 Never Abandon Your Family
D5 Donda
E1 Keep My Spirit Alive
E2 Jesus Lord Pt 2
F1 Heaven And Hell
F2 Remote Control
F3 Tell The Vision
F4 Jonah
F5 Pure Souls
G1 Ok Ok
G2 New Again
G3 Jesus Lord
H1 Ok Ok Pt 2
H2 Junya Pt 2
H3 Jail Pt 2
H4 Keep My Spirit Alive Pt 2