JUDAS PRIEST Painkiller LP
Końcówka lat 80. i początek 90. to dla Judas Priest był niezbyt wesoły okres. Muzycy musieli się zmierzyć z odejściem Dave’a Hollanda i oskarżeniami o przyczynienie się do śmierci dwóch nastolatków, którzy rzekomo pod wpływem numerów do „Stained Class” postanowili targnąć się na swoje życie. Do dziś kiedy widzę te filmiki z Robem śpiewającym fragmenty numerów Judas Priest w sądzie czuję niesamowite zażenowanie... Plotka głosi, że również w tym okresie wewnątrz kapeli nie było zbyt dobrego klimatu.
Halford powoli miał dość, co prowadziło do licznych sprzeczek w zespole. Jednak panowie postanowili przekuć te złe emocje w kolejny, dwunasty album. Do składu doszedł znany m.in. z Racer X Scott Travis i wraz z nim na pokładzie powstał właśnie album „Painkiller”. Przypominam, że lata 90. dla muzyki heavy metalowej, czy hard rockowej również nie były zbyt łaskawe. Fakt, takie kapele jak Metallica, Guns N’ Roses, czy Slayer były w absolutnym topie i sprzedawały się doskonale. Jednak dla wielu młodszych słuchaczy metal był już za mało buntowniczy. Takie bandy jak Iron Maiden czy Black Sabbath były muzyką ich rodziców i nijak miały się do grunge’owej rebelii z Seattle.
Jednak Judas Priest pokazali, że nadal potrafią zaskoczyć... Jako małolat słyszałem o „Painkillerze” wiele. Czytałem recki, wywiady z muzykami innych bandów, którzy nieraz stawiali pomnik temu tytułowi. Jednak zrozumiałem fenomen tego krążka, który był swoistym katharsis Judasów dopiero kiedy go usłyszałem w całości. W tym samym momencie „Painkiller” stał się również jednym z moich ukochanych albumów ever... Co to była za muza i co to było za przeżycie! Nie spodziewałem się czegoś takiego.
Wszystko rozpoczyna się od numeru tytułowego i perkusyjnego intra, które było swoistym przywitaniem Scotta z fanami. Jadowitość i wściekłość gitarowego duetu w składzie K.K Downinig i Glenn Timpton napędza ten numer od samego początku. Wszystko chodzi tutaj jak idealnie naoliwiona maszyna. Jednak kiedy wchodzi Rob ze swoim wrzaskiem, to zaczyna się prawdziwe piekło... Halford jest wokalnym bogiem, jednak to, co zrobił tutaj to coś niesamowitego. Do dziś uważam, że właśnie tu nagrał swoje najlepsze wokale w całej karierze Judas Priest. Jego wokal zawsze zachwycał wszechstronnością i dużą skalą, ale tutaj rozpruwa powietrze i kruszy ściany! Zresztą tytuł zobowiązuje...
Dalej jest równie piekielnie! „Hell Patrol” i następujący po nim „All Guns Blazing” to już bardziej klasyczny Judas Priest. Mamy tutaj typowe dla nich gitarowe zagrywki, zapadające w pamięć melodie i oczywiście charakterystyczny głos Roba. Jednak cały ten klasyk nadal jest podany w bardziej agresywnej odsłonie. Panowie nadal nie zatrzymują się nawet na chwilę. Jesteśmy atakowani genialnymi solówkami i pędzącą perką, która czasami wręcz zahacza o thrashowe rejony.
Czasami mam wrażenie, że Travis potraktował ten album na zasadzie „być albo nie być”. Serio, to co wyprawia za swoim zestawem na tym albumie przeszło do klasyki gatunku i dla wielu stało się wyznacznikiem metalowego bębnienia. Każdy numer to potwierdzenie jego klasy i tego, że jest perkusistą stworzonym do gry w Judas Priest. Nawet w bardziej lajtowych przebojowych numerach jak „Leather Rebel” czy „One Shot at Glory” nie zwalnia nawet na sekundę i pokazuje, że jest topowym graczem.
Po rocznej, doskonale przyjętej trasie Judas Priest znów otrzymało potężny cios. Halford postanowił opuścić zespół i zająć się muzyką na własną rękę. „Painkiller” okazał się nie tylko katharsis, ale też łabędzim śpiewem tego zespołu na wiele lat. Ich kolejne płyty z Owensem na wokalu lubię, ale to już nie było to. Słuchając chociażby „Jugulator” ciągle miałem w pamięci ten piekielny metal z „Painkiller” i emocje jakie mi w tym momencie towarzyszyły. Zresztą podobnie było z Fight Halforda. Dopiero na „Resurrection” powrócił ten heavymetalowy Rob, którego uwielbiam, co również było swoistą zapowiedzią powrotu do Judas Priest.
Judas Priest i Rob Halford to absolutne ikony muzyki rockowej i w sumie każdy ich album to kawał historii metalu, ale „Painkiller” to dzieło wyjątkowe, które zdarza się tylko raz. Pomimo upływu 34 lat nadal muzyka tu zawarta wypełnia słuchaczy energią, a o to w heavy metalu chodzi!
Tracklista:
A1 Painkiller
A2 Hell Patrol
A3 All Guns Blazing
A4 Leather Rebel
A5 Metal Meltdown
B6 Night Crawler
B7 Between The Hammer & The Anvil
B8 A Touch Of Evil
B9 Battle Hymn
B10 One Shot At Glory