JUDAS PRIEST Angel Of Retribution 2LP
Jak ja na ten album czekałem! Moje fascynacje Judasem to okres bycia zbuntowanym nastolatkiem: z pierwszym wąsem, w za dużej ramonesce. Maiden, Gunsi, Sabbath, Slayer, Mercyful Fate czy Motorhead to był mój ówczesny top. Pamiętam, że kiedy natrafiłem na muzę Judasów, za mikrofonem rządził Owens. Halford był jedynie mokrym snem fanów i wspomnieniem, że „kiedyś to było”. Ich albumy jak „Defenders of The Faith”, moje ukochane „Screaming For Vengeance”, czy „Painkiller” to była biblia młodego adepta metalowej sztuki i albumy, które katowałem non stop. Szanowałem „Rippera”, ale to Rob był TYM wokalistą, który śpiewał TE numery. Był wokalistą, którego stawiałem obok Lemmy'ego, Ozzy'ego czy Dickinsona. No co tu dużo mówić, jeśli ktoś ma pseudonim "Metal God", to musi być zajebisty. No i faktycznie – był i nadal jest.
Nie zapomnę dnia, kiedy to w 2003 roku, wertując „Metal Hammer” z przeceny zauważyłem news dotyczący powrotu Halforda do składu. O cholera, jaką radość wywołało to na mojej piętnastoletniej twarzy. Pobiegłem do swojej mini wieży i nastawiłem przegrywanego „Painkillera” z płytki z napisem Kodak. Czułem podskórnie, że teraz to będzie się działo. Teraz ja będę świadkiem metalowej historii, tak jak te wszystkie podstarzałe kuce opowiadające pod trzepakiem o koncertach Judasów, które oglądali na VHS.
Powrót Dickinsona do Iron Maiden uznałem za wyznacznik takiego reunion, więc będzie, musi być zajebiście! No i Rob był w mega formie, czego potwierdzeniem było „Resurrection” oraz „Crucible”. Dwa lata czekania to jednak dla małolata sporo. Moje fascynacje się trochę zmieniały, do momentu, kiedy to dorwałem promo cd dodane do „Teraz Rocka”. Pośród masy numerów i nic nie znaczących dla mnie wykonawców znalazł się „Judas Rising”. Nie miałem w tym czasie, aż takiego dostępu do Internetu, więc trzeba było sobie jakoś radzić. Po nastawieniu singla odniosłem wrażenie, że granie było na pół gwizdka. No niby gra Judas, jest Rob, ale jakoś tak ogólnie to słabo. Później pożyczyłem od kumpla cd i moja niechęć niestety nie zmieniła się w zachwyt.
Był to zachowawczy album, którym Judasi chcieli zrobić dobrze wszystkim fanom. Trochę klimatu lat 80., trochę metalu znanego z ery Rippera, balladka i flirt z prog-metalem. Najbardziej bawiłem się oczywiście przy latach 80. „Wheels Of Fire” czy „Worth Fighting For” to na ten czas były moim zdaniem najlepsze numery na tym krążku. Pamiętam, że kumpel który dawał mi tę płytę niczym relikwię zwracał moją uwagę na balladę „Angel”. Była to najgłupsza rekomendacja, jaką słyszałem i śmieszy mnie to do dziś. Twierdził, że Halford napisał ten track dla swojej córki. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że Rob jest gejem i co najwyżej ma masę kotów w domu, ale ok, niech będzie. W sumie to nie ważne dla kogo powstał ten numer, bo jest drętwy i średnio przypadł mi do gustu. Taka typowa, sztampowa ballada pod radyjko i tyle.
Po latach, a trochę od premiery tego krążka minęło, uważam, że najlepszym numerem z „Angel of Retribution” jest „Lochness”. Przy pierwszym odsłuchu oczekiwałem Harleya i pejczyków, teraz jednak chylę czoła przed tym trackiem. Jest w tym lekko przytłaczający horrorowy klimat i chyba najlepsze wokale Roba z całego albumu. Kolejny krążek miał być chyba kontynuacją tego prog-metalowego klimatu. „Nastradamus” jednak był takim klocem, że odbiłem od Judasów na dłuższy czas.
Miłość wróciła dopiero wraz z „Firepower”, który powinien ukazać się właśnie w 2005 roku! Judas Priest mimo wszystko pozostał ze mną do dziś. Uważam ich za totalnych tytanów muzyki metalowej, a Rob jest ikoną popkultury i jednym z najlepszych i jednym z ostatnich ikonicznych wokalistów w historii tego gatunku. Newsy o nowym albumie cieszą mnie tak samo, jak cieszył powrót Halforda w 2003 roku i to chyba jest najlepsza rekomendacja. Lata lecą, a magia zaklęta w tym bandzie nadal działa.
Tracklista:
A1 Judas Rising
A2 Deal with the Devil
A3 Revolution
B1 Worth Fighting For
B2 Demonizer
B3 Wheels of Fire
C1 Angel
C2 Hellrider
D1 Eulogy
D2 Lochness