JACK WHITE Blunderbuss LP
Jack White, dla wielu współczesna ikona, dla innych zaś kuglarz udający wielkiego twórcę kopiując patenty Led Zeppelin czy Stonesów. Osobiście staję w tej walce po środku. Uważam, że Jack jest potwornie zdolnym muzykiem, który w pewnym stopniu zaraził miłością do klasycznego rocka wielu młodych słuchaczy.
Jest, a raczej była w jego twórczości mała oryginalność. Jack stworzył muzę opartą na swoich fascynacjach, no i na patentach, które musiały chwycić za serca słuchaczy wychowanych na podobnej muzyce co on. Faktem jest również to, że trzeba mieć jaja, aby w okresie, kiedy w MTV królował nu-metal i kapele pokroju Limp Bizkit wyjść do ludzi z czymś takim. Jack wraz Meg swoim garażowym surowym brzmieniem wypełnili lukę z napisem muzyka rockowa. Nie było tam full capów i gaci z klinem po kolana, a riffy, które wynikały z miłości do kapel pokroju The Stooges czy bluesowych tradycji. Był w tym duch punka, była w tym energia i totalnie niemainstreamowe granie.
Pierwsze trzy albumy The White Stripes, bo o nich mowa, elektryzowały publiczność i pokazywały, że w prostocie jest siła. Bez siedmiostrunowych ibanezów i produkcji za grube tysiące pokazali, że można tworzyć granie, które porwie za sobą tłumy małolatów. Albumem „Elephant” natomiast pozamiatali już wszystko. Kolejne albumy The White Stripes były ok, ale czuć było, że pewna formuła się wyczerpuje. Jack w międzyczasie tworzył inne projekty, które również gruntowały jego pozycję na rynku. Osobiście jednak nie przepadam za The Dead Weather czy The Raconteurs.
Nie, no dobra, debiut The Dead Weather jest mega dobry, ale reszta już niekoniecznie... Są to jednak solidne bandy, które mimo wszystko bazują na tym, że gra tam mesjasz współczesnego rocka, czyli Jack. Uważałem, że kwestią czasu jest to, kiedy rozpocznie się jego kariera solowa... No i w 2012 roku otrzymaliśmy właśnie „Blunderbuss”. Jego solowy debiut uważam za najlepszy materiał, jaki nagrał pod własnym nazwiskiem. Był w tym duch najlepszych numerów The White Stripes, ale też energia i żywioł, którego mi trochę brakowało w jego muzie.
Takie numery jak „Sixteen Saltines” czy „Freedom At 21” to esencja rock’n’rolla, którą Jack podaje w charakterystyczny dla siebie sposób. Jednak prawdziwą perłą jest kończący krążek „Take Me With You When You Go”. Uwielbiam ten psychodeliczny klimat i blues rockowy rozpierdziel, który wkracza pod koniec tego numeru. Miazga. Kolejne solowe albumy Jacka już nie robią na mnie takiego wrażenia. Wydaje mi się, że czasami White nie wie w którym kierunku ma iść.
Nie zmienia to faktu, że zapracował na swoją pozycję w świecie współczesnej muzyki i chciałbym jeszcze usłyszeć album pokroju „De Stijl” czy właśnie „Blunderbuss”, ponieważ jest to kawał dobrego grania!
Tracklista:
A1 Missing Pieces
A2 Sixteen Saltines
A3 Freedom At 21
A4 Love Interruption
A5 Blunderbuss
A6 Hypocritical Kiss
A7 Weep Themselves To Sleep
B1 I'm Shakin'
B2 Trash Tongue Talker
B3 Hip (Eponymous) Poor Boy
B4 I Guess I Should Go To Sleep
B5 On And On And On
B6 Take Me With You When You Go