IDLES Tangk LP DELUXE
Idles zaczęli bardzo mocno... Ich dwa pierwsze albumy były na ustach wszystkich. Fani i krytycy prześcigali się w komplementach dotyczących tego zespołu. Widziano w nich kolejny punkowy band, który podobnie jak chociażby Black Flag, patrzy znacznie szerzej na muzę. Nie było to zwykłe post-punkowe czy hc punkowe granie, a bardziej punkowy artyzm.
Joe Talbot, czyli wokalista formacji był w moich oczach Rollinsem 2.0, tylko z UK. Agresja, wkurwienie na wszystko, ale połączone z klasą i inteligencją. Mimo jazgotu i punkowego klimatu, wszystko było przemyślane i podane w sposób bardzo przystępny. „Brutalism”, czyli debiut kapeli okazał się absolutnym hitem. Była w tym prawda i krwawiące serca muzyków na dłoni. Nie bali się poruszać tematów dotyczących ówczesnej sytuacji w UK, ale też problemów osobistych, jak chociażby śmierć matki Talbota.
Koncerty ekipy oczywiście były absolutnym hitem. Panowie do swoich i tak energetycznych i surowych numerów dodali jeszcze więcej ognia. Nie było wątpliwości, że Idles to również koncertowa maszyna, która niesie w sobie ducha hc punka lat 80. Drugi album zatytułowany „Joy as an Act of Resistance” stał się ich przepustką na wielkie festiwale, Mimo, że zespół wskoczył do totalnego mainstreamu zachowali w swoim brzmieniu to, za co pokochali ich słuchacze.
Problemy pojawiły się jednak przy „trójce”. Po wydaniu „Ultra Mono” na Idles wielu „starych” fanów postawiło krzyżyk, natomiast „nowi” fani zachłysnęli się ich wizją punka. „Starzy” fani, którzy zakochali się w dwóch pierwszych albumach mówili, że formuła zespołu się wyczerpała. Według tej grupy odbiorców Idles straciło swój pazur i z buntowników stali się punkiem dla dzieci z bogatych domów. Nowa grupa fanów widziała w nich mesjaszy plujących w twarz społeczeństwu, które w czasach kiedy bycie rasistą czy bigotem jest czymś normalnym, a niszczy się każdego, kto myśli inaczej. Ja stałem w tej pierwszej grupie. Nie uważałem co prawda, że Panowie sprzedali swojej ideały, a bardziej pogubili się i nie wiedzieli w którym kierunku ruszyć.
„Crawler”, czyli czwarta odsłona ich muzyki była już powrotem do lepszej formy. Numery były w sumie kontynuacją ich brzmienia, ale było w tym też coś świeżego, co pozwalało na rozwinięcie znanej formuły. Czy „TANGK” będzie kolejnym krokiem do przodu, czy też kolejny raz zaczną się dyskusje o komercjalizacji? Mam mieszane uczucia. Pierwszy singiel promujący album, „Dancer” z udziałem ludzi z LCD Soundsystem, był bardzo spoko. Taki dance-punkowy banger, który idealnie sprawdzi się na koncertach. Co prawda większe uczucia wzbudził we mnie „Grace”, który zarówno niósł w sobie echa synth-popu, jak i gotycki mrok. Jak dla mnie bajka... Ostatni numer, czyli „Gift Horse” jest niestety nijaki. Miałem wrażenie jakby panowie chcieli zrobić coś w stylu Bloc Party, czy też wspomnianego LCD, ale jednocześnie nadal hołdować hc punkowym inspiracjom. Wyszedł z tego taki mix, który w efekcie pozostawił mnie obojętnym. Dlatego, mimo wszystko, nie widzę powrotu do poziomu pierwszych dwóch krążków...
No dobra, nie ma co narzekać, a pełną opinię można tak naprawdę wystawić po odsłuchu całego krążka. „TANGK” bez wątpienia jest jedną z najbardziej wyczekiwanych pozycji w punkowo-alternatywnym świecie dlatego też nie pozostaje napisać nic innego, jak tylko: „czekamy!”.
Tracklista:
01. IDEA 01
02. Gift Horse
03. POP POP POP
04. Roy
05. A Gospel
06. Dancer
07. Grace
08. Hall & Oates
09. Jungle
10. Gratitude
11. Monolith