HEY Ho! 2LP
Jeśli ktoś twierdzi, że Polacy nigdy nie grali muzyki grunge, a nawet jeśli, coś się pojawiło, to tylko popelina, jest w wielkim błędzie... Hey, wczesne ONA, Illusion czy lekko już zapomniany Houk, to właśnie czołowi reprezentanci naszej sceny związanej z tym gatunkiem. Niekwestionowany status jednej z lepszych ekip lat 90 zapewniły im pierwsze albumy, ale późniejsze wydawnictwa, z przełomu 1993 - 2001, to także kawał doskonałego rockowego grania. Moim zdaniem Hey, obok Republiki, jest jednym z najbardziej wpływowych polskich zespołów. Wierzę, że ich powrót na scenę, tak na stałe, to tylko kwestia czasu!
Po głośnym sukcesie "Fire" Hey miał bardzo trudne zadanie. Stali się idolami tłumów, jak i krytyków muzycznych. Banach był uznany za genialnego, młodego kompozytora, a Nosowska, już w tym momencie, była głosem pokolenia. Kiedy debiutuje się tak spektakularnie, oczekiwania są olbrzymie. Nie jeden zespół poległ na tym polu. "Fire" było faktycznie kulą ognia, która wdarła i wbiła się w serca fanów. Muzyka na płycie pełna buntu, brudu, grunge'owych brzmień, idealnie trafiała we wszystko to, co potrzebowali młodzi słuchacze doświadczający nudnej, szarej polskiej rzeczywistości lat 90. Osobiście pozamykałbym w więzieniach wszystkich "harcerzy" za obrzydzenie do bólu utworu "Teksański"! Tak, wiem, że nie jest to wina zespołu, tylko tych wszystkich "zuchów" siedzących z gitarą przy ognisku.
Czy "Ho!" przebiło sukces "Ognia"? Nie, ale uważam, że był to bardziej zróżnicowany i dojrzały album. Banach tym razem podzielił się swoimi obowiązkami z Marcinem Żabiełowiczem, który na płytę wniósł kompozycję "O drugim policzku" oraz Jackiem Chrzanowskim, który stworzył "Have A Nice Day" oraz "That's A Lie". Reszta pozostała bez zmian. Bardzo lubię początek tego albumu. "Empty Page" oraz numer autorstwa Żabiełowicza, to numery w dusznym klimacie rodem z Seattle. "Empty" ma w sobie ducha Alice In Chains, natomiast "O drugim policzku" to bardziej nirvanowska kompozycja z pearljamową solówką, a Nosowska brzmi, jak Kurt w latach świetności. Jeśli nadal uważacie, że to "przypadek" i chcecie więcej rasowego "garndżu" to "Have a nice day" również przypadnie Wam do gustu.
Uważam, że Nosowska brzmi fenomenalnie w numerach śpiewanych po angielsku, co było rzadko spotykane w tym okresie na polskiej scenie. Wydaje mi się, że gdyby był to zespół z L.A., a nie ze Szczecina, to nasza Kasia spokojnie mogłaby zagrozić Courtney Love czy Donicie Sparks z L7. Na uwagę również zasługuje jeden z singli promujących ten krążek "Ja sowa". Ten zaśpiewany po polsku numer ma w sobie niesamowitą magię, no i ten tekst! Nosowska była nie tylko świetną wokalistką, ale absolutną mistrzynią słowa. Jej teksty naprawdę miały w sobie to coś, tę siłę, która porwała tłumy. Jedyne do czego mogę się przyczepić w przypadku "Ho!" to „Niekoniecznie o mężczyźnie”. Moim zdaniem jest to najsłabszy punkt płyty, którego do dziś nie mogę i chyba nigdy nie będę mógł... słuchać. Za to reszta reprezentuje światowy poziom, który na światowe listy, niestety nigdy się nie wdarł.
Hey tym albumem potwierdził swoją pozycję na polskiej scenie oraz pokazał, że mamy do czynienia z wybitnymi muzykami. Klasyk.
Tracklista:
A1 Empty Page
A2 O Drugim Policzku
A3 Ja Sowa
A4 Have A Nice Day
B1 Cudownie
B2 Between
B3 Is It Strange
C1 Misie
C2 Niekoniecznie O Mężczyźnie
C3 That’s A Lie
C4 Chyba
D1 Maliny Się Kończą
D2 What About Me
D3 Ho