GRETA VAN FLEET Starcatcher LP
Pamiętam kiedy Greta Van Fleet była na ustach wszystkich. Fani rocka, którzy nie pogodzili się z rozpadem takich kapel jak The Doors czy Led Zeppelin rozprawiali o geniuszu braci Kiszka. Natomiast młodzi adepci rockowej sztuki, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością wspomnianych ikon zachwycali się, że tak nikt jeszcze nie grał. Jako osoba, która nigdy nie pasjonowała się retro graniem, nie słuchałem tego zespołu. Wiedziałem jednak, że przyjdzie taki dzień, kiedy zapoznam się z ich twórczością.
Postanowiłem dać im szansę, kiedy jeden z kumpli z miną podobną do rozhisteryzowanego kota znanego z co drugiego mema krzyczał, że to jest genialne, że grają jak Led Zeppelin, że bracia Kiszka to geniusze. Dostałem link do numeru „Highway Tune”. Odpaliłem go i tym razem ja miałem wyraz twarzy kota z memów, ale tego płaczącego. Nie wydawało mi się, że ten zespół uratuje muzykę rockową. Brzmiało to jak cover band Led Zeppelin, cechował ich totalny brak własnego stylu. Coś mnie podkusiło, żeby przesłuchać też „Anthem of the Peaceful Army".
Po sprawdzeniu tego krążka zastanawiałem się o co im tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Z jednej strony grają jak Led Zeppelin, z drugiej w wywiadach mówią, że Zeppelini niekoniecznie są ich ulubionym zespołem. To tak jakby Glenn Danzig mówił, że nie przepada za Elvisem, ale okazjonalnie może posłuchać. Z drugiej strony słychać było, że bracia Kiszka potrafią grać, a Joshua jest bardzo dobrym wokalistą, bo mimo całej kąśliwości, nikt wcześniej tak łudząco Planta nie przypominał. Miałem nadzieję, że panowie się ogarną, albo staną się memem, tak jak wspomniane wcześniej koty. Jednak Greta Van Fleet pozyskiwała słuchaczy i występowała na wielkich festiwalach.
Kiedy pojawiły się plotki o nowym albumie i o tym, że bracia planują pokazać swoje prawdziwe ja, byłem nawet ciekawy co z tego wyjdzie. Kiedy odpaliłem „The Battle at Garden's Gate” znów usłyszałem Led Zeppelin, ale faktycznie był w tym pierwiastek braci Kiszka. Panowie nadal bawili się rockiem lat 60. i 70., ale było w tym więcej ich stylu, niż kopiowania patentów Page'a i spółki. Takie numery jak „My Way, Soon” czy „Age Of Machine” były naprawdę spoko. Szczególnie „Age” gdzie Joshua kruszy ściany.
Po wcześniejszych słowach łatwo wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy usłyszałem „Meeting The Master”, czyli jeden z numerów zapowiadających „Starcatcher”. Nie miałem już miny kota, pewnie wyglądałem jak Bubbles z „Chłopaków z baraków”, kiedy pierwszy raz zobaczył na żywo zespół Rush, zwłaszcza, że podobnie jak on uwielbiam ten band. Wspominam ten band również dlatego, bo ten numer jest właśnie w tym klimacie. Pozostałe dwa single również w pewnym sensie otwierają nowy rozdział w twórczości Grety. Nadal jest to retro granie, ale jest w tym wreszcie coś ciekawego, swego rodzaju powiew świeżości.
Pomimo tych miłych słów o numerach promujących „Starcatcher”, nie czekam cały w emocjach na ten album, natomiast nasuwa mi się jedno pytanie - nie można tak było od samego początku?
Tracklista:
1. Fate Of The Faithful
2. Waited All Your Life
3. The Falling Sky
4. Sacred The Thread
5. Runway Blues
6. The Indigo Streak
7. Frozen Light
8. The Archer
9. Meeting The Master
10. Farewell For Now