BON IVER Sable Fable BLACK 2LP
Bon Iver to zespół, który szturmem wdarł się na muzyczne salony. Oczy całego świata skierowały się na Justina Vernona i spółkę, po wydaniu drugiego albumu, „Bon Iver, Bon Iver” – zwłaszcza gdy na 54. rozdaniu nagród Grammy zgarnęli dwie (?) statuetki. Tak, wiem, są „maruderzy”, którzy gardzą tego typu plebiscytami, twierdząc, że to ustawione spędy należące do jakiegoś mitycznego spisku… ale umówmy się – lepiej mieć taką nagrodę niż nie. Poza tym dla debiutantów to ogromne wyróżnienie i szansa na dotarcie do szerszej publiczności.
Od tego momentu Bon Iver byli po prostu wszędzie. Grammy sprawiło, że ludzie przypomnieli sobie o ich wcześniejszych nagraniach, a „Skinny Love” stało się absolutnym hymnem indie folku. W pewnym momencie nie mogłem już tego słuchać – serio, gdzie się nie ruszyłem, tam był ten numer. Kolejka w sklepie, radio, telewizja, a YouTube nieustannie podrzucał kolejne, coraz bardziej ckliwe covery. Podobny los spotkał później „Someone Like You” Adele. Ja w takich sytuacjach mówię pass.
Spora część moich znajomych oszalała na punkcie debiutanckiego „For Emma, Forever Ago”, więc siłą rzeczy nie mogłem się od Bon Iver uwolnić. Czy dałem się porwać tej fali? Niekoniecznie. Nie chodziło nawet o przesyt, ale o brak większego muzycznego zaskoczenia. Ich twórczość była świetna, ale nie rzuciła mnie na kolana. Słyszałem w niej echa Elliotta Smitha, młodego Buckleya, a nawet Springsteena. Osobiście wolałem surową szczerość „For Emma, Forever Ago” niż wypieszczone „Bon Iver, Bon Iver”. Tamta płyta nie próbowała grać na emocjach na pokaz – melancholia i romantyzm wypływały prosto z pękniętego serca. Vernon otworzył się przed słuchaczami i przelał na dźwięki całą swoją historię – o miłości, jej utracie i bólu, jaki zostaje po niej.
Nagrody? Należały się, jasne. Ale cały ten szaleńczy „hajp” zaczął mnie przytłaczać. Nic dziwnego, że sam zespół musiał zwolnić. Na trzeci album fani czekali pięć lat – niby nie tak długo, ale po ich sukcesie to niemal wieczność. „22, A Million” było eksperymentalnym odejściem od ich wcześniejszego brzmienia. Nie wszyscy fani „Skinny Love” byli zachwyceni, ale ja byłem. Doceniłem tę świeżą ścieżkę, nową paletę barw w muzyce Vernona i jego otwartość na zmiany. To był też ostatni album Bon Iver, który wciągnął mnie w całości.
Ich późniejsze wydawnictwa, jak „i,i” z 2019 roku, czy współprace Justina z Taylor Swift już mnie tak nie porwały. Co nie zmienia faktu, że to właśnie dzięki niemu i muzykom The National Taylor nagrała dwa najlepsze albumy w swojej karierze – ale to tak na marginesie.
A co z nowym Bon Iver? Single zapowiadające „SABLE, fABLE” brzmią naprawdę obiecująco. Podoba mi się ten soulowy sznyt, a Vernon po raz kolejny udowadnia, że jest wokalistą o niesamowitej elastyczności, który doskonale odnajduje się w alternatywnych brzmieniach. Czy ten album zyska status kultowy jak ich pierwsze dwa? Przekonamy się już wkrótce...
Tracklist:
01. THINGS BEHIND THINGS BEHIND THINGS
02. S P E Y S I D E
03. AWARDS SEASON
01. SHORT STORY
02. EVERYTHING IS PEACEFUL LOVE
03. WALK HOME
04. DAY ONE (FEAT. DIJON AND FLOCK OF DIMES)
05. FROM
06. I'LL BE THERE
07. IF ONLY I COULD WAIT (FEAT. DANIELLE HAIM)
08. THERE'S A RHYTHMN
09. AU REVOIR