BLINK-182 Enema Of The State LP
Po wielu latach Blink 182 znów jest w formie. Panowie zeszli się w oryginalnym składzie i rozpoczęli tworzenie nowego soundtracku opowiadającego o perypetiach nastoletniego życia. Dziś może wygląda to śmiesznie, bo członkowie zespołu mają po 50 lat, ale i my już nie jesteśmy tymi nastolatkami. Zresztą, co ja gadam... Wiek to stan umysłu i tyle! Jednak jeśli mam być szczery i obiektywny, to Blink jest dla mnie bardzo specyficznym bandem. Staram się sprawdzać wszystko co nagrywają, nawet z sentymentu, ale bywa ciężko...
Takie albumy jak „Nine” czy „California” sprawiły, że obecnie nie przepadam za ich twórczością, ale to co nagrali między 1999 a 2003 rokiem uwielbiam! Nowy singiel nie zwiastuje, żeby to się zmieniło, pomimo powrotu Toma, ale zobaczymy... „Enema of the State” to dla mnie klasyk. Był to pierwszy album z Travisem w roli perkusisty, który swoją drogą odnalazł się tu idealnie i pierwszy album Blinka jaki poznałem. Uważam również, że Barker to perkusyjny geniusz i jednocześnie jeden z lepszych punkowych perkusistów w historii. Jego wygląd, zagrywki, feeling, a nawet jego zestaw perkusyjny to 100% punk. Tom i Mark natomiast to maszyna do robienia przebojów. We wspomnianych wyżej latach panowie trzaskali hit za hitem. Ich muza kojarzy mi się z deskorolką, pierwszymi próbami muzycznymi, świerszczykami i ogólnie beztroską.
Pamiętam szał na punkcie „Enemy”. MTV katowało te numery, a raczej klipy do porzygu. „All The Small Things” czy „What's My Age Again?” to hity i hymny pokolenia końca lat 90. Jackass, wszystkie te komedie dla nastolatków i właśnie ich muza w tle. Wszystko to miało swój niepowtarzalny klimat. Dużo większy niż bezsensowne programy typu reality show ze współczesnego MTV. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz dorwałem ich kasetę to zakochałem się w tym tytule od pierwszego numeru. „Dumpweed” weszło prawie tak idealnie jak Jim Levenstein w ciasto w pierwszej części „American Pie”. Nie przeszkadzało mi to, że starsi, punkowi znajomi krzyczeli, że chyba oszalałem, że to komercja dla baranów, a nie punk. Ale w sumie, ja sam byłem baranem w tym czasie, który przeżywał nastoletnie rozterki…
Każdy z numerów z tej płyty się idealnie wpasowywał się w moją codzienność. „Aliens Exits”, „Anthem” czy „Don't Leave Me” towarzyszyły mi codziennie i to po kilka razy. No zresztą do jasnej cholery! Czy może być coś lepszego niż deskorolka i „What's My Age Again?” na słuchawkach? Pewnie, że może, ale jeśli ma się 12 lat, to chyba nie bardzo. Każdy numer tutaj to jakieś wspomnienie przywołujące uśmiech na mojej twarzy lub też lekki grymas zażenowania. Czasami wspominam, że pewne albumy działają jak wehikuł czasu i to chyba właśnie jest tego typu krążek. Uwielbiam ten tytuł na równi z Misfits, Bad Brains czy Minor Threat i się tego nie wstydzę! Aaa, prawie zapomniałem. Okładka... Janine Lindemulder i jej koleżanki z branży też odegrały ważna rolę w moim nastoletnim życiu, ale to nie czas i miejsce na takie wspomnienia.
Tracklista:
A1 Dumpweed
A2 Don't Leave Me
A3 Aliens Exist
A4 Going Away To College
A5 What's My Age Again?
A6 Dysentery Gary
B1 Adam's Song
B2 All The Small Things
B3 The Party Song
B4 Mutt
B5 Wendy Clear
B6 Anthem