BLACK SABBATH Anno Domini: 1989 - 1995 4LP
Jest, nareszcie jest! Powiem Wam szczerze, że dawno nie byłem tak nakręcony reedycjami płyt. Zdaję sobie sprawę z tego, że większość fanów uznaje Black Sabbath tylko z Ozzym czy też z Dio, ale ja traktuję ten zespół jako całość. Iommi jest mistrzem, który prowadził ten band od samego początku do końca. Jego wizje muzyczne się zmieniały i zmieniała się wizja Black Sabbath. Kiedy odszedł Ozzy, pojawił się Dio. To dzięki jego wokalowi zespół mógł wyrwać się dalej i pokazać nowe możliwości jako grupa. Jak wiemy, ta zmiana zapisała się na stałe w historii muzyki, bo albumy nagrane z nim to absolutne klasyki metalowej muzy.
Jednak dalej bywało różnie. Fani nie przyjmowali kolejnych zmian z zachwytem. Jednak ile można słuchać cały czas tego samego? Nie dam rady już słuchać „Paranoid” i całej reszty klasyków, a częściej wracam do tej mniej kultowej twórczości Black Sabbath.
Kiedy pierwszy raz odpaliłem „Born Again” oszalałem. Jest to jeden z moich ukochanych albumów Black Sabbath i nawet stawiam go wyżej niż niektóre albumu nagrane z Ozzym. Album ten był również bodźcem do dalszego buszowania w twórczości Iommiego. „Seventh Star” w sumie również było w porządku, bo lubię głos Glenna i uważam, że jest to bardzo solidna rockowa płyta.
Jednak kiedy odkryłem okres z Martinem na wokalu, zaczęła się prawdziwa jazda. Nie twierdzę, że mamy tutaj same doskonałe numery, ale czy okres z Ozzym też był bez skazy? Pierwszy album nagrany z nim, czyli „The Eternal Idol”, którego niestety w opisywanym boxie nie ma, uznawany jest przez die hard fanów za najsłabszy album w dyskografii. Słuchając takich tracków jak „The Shining” czy „Glory Ride” nie słyszałem tam słabej muzy, a bardzo dobrze zagrany heavy z charakterystycznymi riffami, których nie mógł stworzyć nikt inny. Fakt, że nie ma w tym bluesowego ciężaru z okresu Ozza, a bardziej granie inspirowane erą Dio. Mi leżało to zajebiście. Jeśli tak brzmią słabe albumy, to proszę o więcej. Początkowo wokalistą miał tu być Ray Gillen, ale w trakcie miksów został zastąpiony przez Tony'ego Martina, który nuta w nutę odtworzył jego partie. Uważam, że Martin zrobił to lepiej, aczkolwiek demówki z nieodżałowanym Rayem idealnie uzupełniają historię tego krążka i tego etapu Black Sabbath.
Rok po „Idolu” otrzymaliśmy już klasyk absolutny w postaci „Headless Cross”. Jest to jeden z moich ulubionych albumów Black Sabbath. Oprócz dwóch Tonych grają tutaj Geoff Nicholls (klawisze), Laurence Cottle (bas) oraz perkusyjny geniusz, Cozy Powell. Krążek ten moim zdaniem jest idealny od początku do końca. Wokale Martina są znacznie ciekawsze i bardziej ukazują jego możliwości. Czuć było to, że miał już większy wpływ na powstanie tego albumu i układał linie wokalne tak jak chciał.
Muzycznie panowie poszli bardziej w kierunku stadionowego rocka, czy metalu lat 80., ale jednak był w tym wszystkim duch starego Sabbath, chociażby z „Heaven and Hell”. Numer tytułowy czy „When Death Calls” odnalazłby się w tym okresie idealnie. Jednak ja bardziej lubiłem te dynamiczne, rozpędzone numery w stylu „Call Of The Wild”, czy „Black Moon”, gdyż Martin pokazywał tam jak doskonałym jest wokalistą. Album jednak wzbudzał mieszane uczucia zarówno w środowisku fanów, jak i krytyków. Dopiero po latach, podobnie zresztą jak „Born Again”, zyskał kultowy status.
Analogicznie było z równie fenomenalnym, przynajmniej dla mnie, „Tyr”. To co Cozy robi tutaj za bębnami, to coś cudownego, a Martin chyba położył tutaj swoje najlepsze wokale. Iommi postanowił tutaj zrobić jeszcze jeden krok w bok i znów odświeżyć swój styl. Nadal jest przebojowo, ale wrócił ciężar, tajemnica i mrok znane z wcześniejszych płyt. Uważam, że wszystko to idealnie komponuje się z nowymi pomysłami Ojca Heavy Metalu. Wystarczy odpalić sobie „Odin’s Court / Valhalla”, żeby poczuć klimat tego albumu i wyczuć drogę, którą w tym momencie kroczył Iommi. Moim zdaniem jest to krążek na tym samym poziomie, co nagrany po nim „Dehumanizer” z Dio na wokalu, ale to tylko moje zdanie...
Po wspomnianym tytule do zespołu znów wrócił Martin, który popełnił z Sabbath „Cross Purposes” oraz „Forbidden”. O ile „Cross” miał fajne momenty w postaci „Cross of Thorns” czy „Dying for Love”, to jednak „Forbidden” zasługuje na miano najsłabszego albumu Black Sabbath. Może nowy miks to zmieni, ale czy będzie to w stanie uratować braki w kompozycji, nie wiem, zobaczymy.
Era Sabbath z Martinem przez wielu jest traktowana po macoszemu, mimo że Tony spędził obok Ozzy’ego najwięcej czasu za mikrofonem w tym zespole. Był to ciężki okres zarówno dla tego zespołu, jak i ogólnie dla metalu, co pewnie w pewnym sensie również przekłada się na popularność tych nagrań. Jednak dla mnie to jest klasyk, bo Black Sabbath to całość, a nie tylko kilka płyt. Mam również nadzieję, że Martin i Iommi również zechcą zagrać kilka koncertów z tym materiałem, tak jak było z Dio i projektem „Heaven & Hell”. Tak, czy inaczej – jest zajebiście i teraz pozostaje mi czekać na box z ery „Born Again”.
Tracklist:
LP 1: Headless Cross 2024 Remaster
1. The Gates Of Hell
2. Headless Cross
3. Devil & Daughter
4. When Death Calls
5. Kill In The Spirit World
6. Call Of The Wild
7. Black Moon
8. Nightwing
LP 2: Tyr 2024 Remaster
1. Anno Mundi
2. The Law Maker
3. Jerusalem
4. The Sabbath Stones
5. The Battle Of Tyr
6. Odin’s Court
7. Valhalla
8. Feels Good To Me
9. Heaven In Black
LP 3: Cross Purposes 2024 Remaster
1. I Witness
2. Cross Of Thorns
3. Psychophobia
4. Virtual Death
5. Immaculate Deception
6. Dying For Love
7. Back To Eden
8. The Hand That Rocks The Cradle
9. Cardinal Sin
10. Evil Eye
LP 4: Forbidden Remixed
1. Illusion Of Power
2. Get A Grip
3. Can’t Get Close Enough
4. Shaking Off The Chains
5. I Won’t Cry For You
6. Guilty As Hell
7. Sick And Tired
8. Rusty Angels
9. Forbidden
10. Kiss Of Death
Black Sabbath - płyty winylowe, płyty CD i merch
Co byłby wart świat metalu bez tej kapeli? Nic i tyle. Zespół powstał w 1968 z inicjatywy "Ojca Heavy Metalu" Tonnego Iommi. Kultowy gitarzysta, którym swoim brzmieniem zrewolucjonizował świat rocka. Wraz z Ozzym Osbournem (wokal), Geezerem Butlerem (bass) i Billem Wardem (perkusja) stworzyli albumy, dzięki którym świat rocka i metalu wygląda tak jak wygląda. Nie ważne jaki gatunek, czy death, czy black, czy heavy, to od nich się wszystko zaczęło. Do dziś są kopalnią inspiracji, a ich albumy pomimo upływu lat nadal brzmią świetnie! Black Sabbath to przede wszystkim Iommi, który pomimo zmian w składach cały czas pchał ten zespół do przodu. Wiadomo, że płyty nagrane z Ozzym to klasyki, jednak zespół działał również doskonale bez niego. Albumy nagrane z nieodżałowanym Ronniem Jamesom z Dio, czyli "Heaven and Hell" (1980) oraz "Mob Rules" (1981) to absolutne klasyki metalu, czy też albumy nagrane z Tonym Martinem np. "Headless Cross"(1989) lub "Born Again" (1983) z Ianem Gillanem z Deep Purple. To absolutne "mistrzostwo świata", które nie traci nic pomimo upływu lat. Tak czy inaczej na rynku dostępne są na chwile obecną tylko wznowienia płyt z Ozzym oraz ich pożegnalny album "13" z 2013 roku, nagrany w prawie oryginalnym składzie (brak Warda za perkusją – niestety). Na wznowienia winylowe całego katalogu pewnie przyjdzie nam poczekać tymczasem zapraszamy Was na naszą stronę gdzie znajdziecie kultowe albumy Black Sabbath na płytach winylowych oraz płytach cd w rewelacyjnych cenach.