BILLIE EILISH Hit Me Hard And Soft (Isolated Vocals) LP Bone
Moja znajomość z Billie nie zaczęła się od fajerwerków. Na początku traktowałem ją bardziej jako zjawisko socjologiczne niż artystkę, która miałaby przewrócić muzyczny świat do góry nogami. Wydawało mi się, że to chwilowa fanaberia – sezonowa gwiazda, która szybko rozbłyśnie i równie prędko zgaśnie. Ludzie mają tendencję do szybkiego nudzania się i szukania nowych idoli, a Eilish idealnie wpisywała się w ten schemat. Młoda dziewczyna śpiewająca dojrzałe piosenki – spoko, ale co dalej? Billie nie mogła być wiecznie 16-latką, więc zastanawiałem się, jak zamierza się rozwijać i utrzymać zainteresowanie słuchaczy.
Jej debiutancki album LP do dziś nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. Owszem, są tam dobre momenty, podobnie jak na pierwszej EP-ce, ale to nie była muzyka, która rozrywa mnie na strzępy. Podobnie miałem z teledyskami – ludzie szaleli, rwali sobie włosy z głowy, a ja myślałem: „Okej, jeśli przewracanie oczami jest takim ‘wow’, to czym w takim razie jest Thriller Jacksona albo niektóre klipy Gagi czy Beyoncé?”. Mimo to nie skreślałem Billie, po prostu czekałem na rozwój wydarzeń.
Kiedy ogłoszono Happier Than Ever, nie spodziewałem się, że właśnie ten album sprawi, iż Billie wskoczy na listę moich ulubionych współczesnych wokalistek. Serio – ten krążek mnie totalnie oczarował! Od dnia premiery „katowałem” go wzdłuż i wszerz. Billie obrała zupełnie nowy kierunek, poszerzyła swoje muzyczne horyzonty i udowodniła, że rozwija się jako artystka w zawrotnym tempie. Miałem wrażenie, że zniknęła ta zbuntowana nastolatka, a na jej miejscu pojawiła się dojrzała artystka, która przeskoczyła co najmniej dekadę w swoim rozwoju. Co więcej, wydawało mi się, że wokół niej nie było już tej rozhisteryzowanej młodzieży, która wcześniej piała z zachwytu nad faktem, że „taka młoda i taka zdolna”. Przeszkadzało mi to? Wcale. Każdy utwór z tego albumu to dla mnie wizytówka alternatywnego popu XXI wieku. Takie numery jak „Goldwing”, „Oxytocin” czy „OverHeated” to po prostu majstersztyki, a utwór tytułowy? Absolutny sztos. Ledwo zdążyłem nacieszyć się tym wydawnictwem, a już czekałem na kolejny krok Billie. Tym razem jednak to oczekiwanie nie było podszyte sceptycyzmem, a raczej ekscytacją i fascynacją jej muzyką.
Premiera HIT ME HARD AND SOFT była owiana tajemnicą – zero singli, zero trailerów. Miałem lekkie obawy w stylu „z dużej chmury mały deszcz”, ale jednocześnie doceniałem jej odwagę i konsekwencję w ustalaniu własnych zasad gry. Wystarczyły jednak pierwsze dźwięki otwierającego album „SKINNY”, by rozwiać wszystkie wątpliwości. Billie posprzątała mną jak chciała – każdy utwór, każdy wers wciągał mnie w ten muzyczny świat, z którego nie chciałem się wynurzać. Zanurzałem się coraz głębiej, dokładnie tak jak ona na okładce albumu.
Od strony muzycznej? Totalny strzał w dziesiątkę. Finneas, prywatnie brat Billie, po raz kolejny udowodnił, że ma niesamowite wyczucie dźwięku, a artystyczna chemia między nimi to coś wyjątkowego. HIT ME HARD AND SOFT to dla mnie numer jeden w kategorii popowych 2 albumów 2024 roku. Nie zmieniłbym tam nic – bo po co poprawiać ideał? Uważam, że to jej najlepsze wydawnictwo zarówno pod kątem muzycznym, jak i wokalnym.
No właśnie – wokale! Z okazji „Record Store Day Black Friday” dostaliśmy prawdziwy rarytas – Hit Me Hard And Soft (Isolated Vocals). Uwielbiam takie „smaczki”, które pozwalają spojrzeć na dany album z zupełnie innej perspektywy. Tutaj możemy w pełni docenić wokalny warsztat Billie oraz emocje ukryte w jej interpretacjach. Jasne, to edycja raczej dla prawdziwych fanów, ale... Nawet bez warstwy muzycznej utwory takie jak „WILDFLOWER” czy „THE GREATEST” robią ogromne wrażenie. Billie brzmi surowo, bez filtra muzyki, a mimo to wciąż porywa – a może nawet jeszcze bardziej. A takie bangery jak „LUNCH”? Nawet bez instrumentalu wciąż mają ten wyjątkowy vibe.
HIT ME HARD AND SOFT to bezdyskusyjnie doskonały album, a jego „rozebranie” na wokalne części pokazuje, jak bardzo Billie dojrzewa jako artystka i jak wielką dbałością o detale wyróżnia się jej twórczość. Nie będę nikogo przekonywać, że każdy powinien mieć tę edycję w kolekcji, bo – jak już wspomniałem – to raczej gratka dla zagorzałych fanów. Tych zresztą nie muszę do niczego namawiać.
Tracklista:
A1 Skinny (Isolated Vocals)
A2 Lunch (Isolated Vocals)
A3 Chihiro (Isolated Vocals)
A4 Birds Of A Feather (Isolated Vocals)
A5 Wildflower (Isolated Vocals)
A6 The Greatest (Isolated Vocals)
B7 L'Amour De Ma Vie (Isolated Vocals)
B8 The Diner (Isolated Vocals)
B9 Bittersuite (Isolated Vocals)
B10 Blue (Isolated Vocals)
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!