AC/DC Highway To Hell LP
Jeden z najbardziej rozpoznawalnych albumów w historii rocka. AC/DC tym albumem wdarli się na szczyty list przebojów i pozyskali tłumy fanów. Czy jest to najlepszy album tych gości? Uważam, że nie. Moim faworytem jest i zawsze będzie „Let There Be Rock”. Na „Highway To Hell” znikło gdzieś szaleństwo, a zespół stał się bardziej poukładany. Zawsze się śmieję, że wczesny etap AC/DC pachnie whisky i papierosami. Muzyka z tego albumu faktycznie nadal ma zapach papierosów, ale nie są to już czerwone pety przeznaczone dla zakapiorów, a bardziej lighty, które każdy może sobie pyknąć.
Kawałki, co prawda nadal mają w sobie zawadiacki sznyt, ale również bardziej piosenkowy wymiar. Znikła gdzieś szorstkość, a pojawił przebój za przebojem. Całość oczywiście otwiera numer tytułowy, którego nie mogę już słuchać. Naprawdę, kiedyś bardzo lubiłem ten song i skakałem z gitarą po pokoju w jego rytm. Jednak z czasem zauważyłem, że wszystkie te rockowe hymny są również magnesem przyciągającym ludzi, którzy uwielbiają słuchać tylko jednej piosenki. Dlatego po wielu imprezach, gdzie ten numer był katowany przez przypadkowego mężczyznę w koszulce z czaszką lub kobietę posiadająca napis „rock’n’roll” na swoim t-shircie, zazwyczaj pomijam ten track. Na całe szczęście wspomniani znawcy muzyki nie docierali dalej i dlatego spokojnie mogłem cieszyć się pozostałą zawartością tego krążka.
Każdy numer wkręca nas w rock’n’rollowy świat tej kapeli. Weźmy takie „Girls Got Rhythm”. Jest to jeden z lepszych tracków z tego albumu, który pędzi jak opętany. Zajebisty rockowy banger, który nawet pomimo tego bardziej przyjaznego brzmienia ma w sobie prawdziwy rockowy ogień. W sumie każdy numer stąd wypada bardzo dobrze, jest jednak track, który jest moim numerem jeden tego albumu i jednym z najlepszych AC/DC ever. Mowa tu o „If You Want Blood (You’ve Got It)”. Jaki to jest numer, to ja nie mam pytań! Panowie stworzyli tutaj hymn nie tylko wielu ulicznych bijatyk, ale też symbol prawdziwego rock’n’rollowego grania.
Nie można też zapomnieć o wokalu Bona Scotta. Brzmi tutaj niesamowicie i jest jednym z największych plusów tego krążka. Wydaje mi się, że jego śmierć, zaledwie pół roku po premierze tego albumu, również przyczyniła się do jego sukcesu komercyjnego. Bon niestety odszedł w swoim szczytowym momencie i jednocześnie złotym okresie AC/DC. Jak brzmiałaby ich muza, gdyby żył? Pewnie tak samo, ale Bon miał w sobie charyzmę, którą można obdzielić tłum rockowych wokalistów i to jest fakt. Kolejne albumy AC/DC nagrane już z Brianem były spoko, ale dla mnie to już nie to. Lubię „Back In Black” czy „For Those About to Rock (We Salute You)”, ale po śmierci Bona to już inna bajka. Wydaje mi się, że był on duszą tego zespołu i frontmanem idealnym. „Highway To Hell” niestety kończy nie tylko pewien okres tej kapeli, ale też w historii rock’n’rolla.
Tracklista:
A1 Highway To Hell
A2 Girls Got Rhythm
A3 Walk All Over You
A4 Touch Too Much
A5 Beating Around The Bush
B1 Shot Down In Flames
B2 Get It Hot
B3 If You Want Blood (You've Got It)
B4 Love Hungry Man
B5 Night Prowler