A TRIBE CALLED QUEST The Love Movement 3LP
Moje drogi z tym bandem rozeszły się dobrych kilka lat temu. Szacunek i podziw jednak pozostaje. Albumy A Tribe Called Quest należały niegdyś do tytułów, które katowałem codziennie, dziś wracam do nich z sentymentu, ale emocje nie opadły. Ich przedostatni album jednak niekoniecznie przypadł do gustu słuchaczom i moim znajomym. Dlaczego?
Pomimo spoko recenzji, zarzucano im pewnego rodzaju wypalenie się oraz to, że muza zawarta na krążku jest taka jak okładka, czyli nijaka. Jeśli chodzi o okładkę, to się zgodzę, w porównaniu do poprzednich faktycznie była... po prostu była. Jednak jeśli chodzi o muzykę, z perspektywy czasu stwierdzam, że nie jest tak źle. Powiem więcej, po upływie czasu ta muzyka nawet siadła bardziej.
Sporym plusem, przynajmniej dla mnie, jest to, że mamy tutaj więcej soulowych, czy nawet zahaczających o r’n’b motywów, co nadaje tej muzie lekkości. Brak spektakularnego sukcesu i kultowego statusu tego albumu wynika bardziej z tego, że zmieniali się słuchacze, a muzyka ATCQ niekoniecznie. Brak tutaj hip-hopowego blichtru lat 90., czy rzucania „fuckami” na lewo i prawo lub drogich aut i futer. Mimo tego jednak uważam, że jest to krążek w miarę udany. Panowie nadal mają w sobie to, co uczyniło ich legendą za życia.
Przede wszystkim są również doskonałymi muzykami, a nie marionetkami w rękach wytwórni, która ze wspomnianych futer chce wydusić jak najwięcej. Już początek w tylu „Start It Up” to idealne wejście w ten rap pełen jazzowych brzmień. Flow jest tu jak zwykle na najwyższym poziomie, a szarpany bit idealnie wkręca się w umysł. Następny w kolejce „Find a Way” to już bardziej groovujące soulowo-jazzowe granie, które idealnie relaksuje słuchacza.
Jednak numerem, który sprawił, że z automatu zacząłem kiwać głową to „Steppin’ It Up” z udziałem Busta Rhymesa i Redmana. Flow Busta to zawsze złoto, a to w jaki sposób uzupełnia się z resztą chłopaków to mistrzostwo. Oszczędny bit, który pozostawia przestrzeń, którą wypełniają MC swoim talentem. Jednak energia jaką posiadają goście w tym numerze spycha gospodarzy na drugi plan, ale chyba tak miało być. Warto zaznaczyć, że tematyka albumu jest również aspektem, który raczej słuchaczy końca lat 90. zbytnio nie interesował: miłość w różnych jej odcieniach.
Z jednej strony panowie są bardziej romantyczni, jak w „Against The World”, ale też bywają bardziej prostolinijni, jak w „Hot 4 U”. Nie znaczy jednak, że każdy bit, czy każdy numer jest w punkt. Mamy tu sporo słabszych fragmentów, które sprawiają, że album traci swoje tempo. Nie zmienia jednak faktu, że nie jest to zły album. Mimo to, kiedy zestawimy ten krążek z „Midnight Marauders”, to wypada dosyć blado, ale nie tak blado jak niektórzy twierdzą. A Tribe Called Quest to doskonała muza i nawet ich słabsze numery mają w sobie więcej klasy i wartości muzycznych niż niejeden kultowy współczesny wykonawca.
Tracklista:
A1 Start It Up
A2 Find A Way
A3 Da Booty
B1 Steppin' It Up
B2 Like It Like That
B3 Common Ground (Get It Goin' On)
B4 4 Moms
B5 His Name Is Mutty Ranks
C1 Give Me
C2 Pad & Pen
C3 Busta's Lament
C4 Hot 4 U
D1 Against The World
D2 The Love
D3 Rock Rock Y'all
E1 Scenario (Remix)
E2 Money Maker
E3 Hot Sex
F1 Oh My God (Remix)
F2 Jazz (We've Got) (Re-recording Radio)
F3 One Two Shit