Metallica: między kultem a zdradą ideałów

Metallica: między kultem a zdradą ideałów

No i przyszedł czas na nich! Meta to ten rodzaj zespołu, który elektryzuje publikę od zawsze. Dla wielu – najlepszy, a przynajmniej największy metalowy band na świecie, dla innych – symbol sprzedanych ideałów. Dziś postaram się dojść do konsensusu: kiedy i gdzie się skończyli, gdzie się sprzedali, a gdzie poszli na łatwiznę i stracili energię.

Ja bez owijania w bawełnę na wstępie zaznaczę, że Meta jest dla mnie jednym z TYCH zespołów. Gdybym miał wymienić swoje Top 3 z tzw. starej, metalowej gwardii, to zapewne byliby tam Slayer, Sabbath i właśnie oni. Jestem absolutnym fanem ich twórczości, ale też nie podchodzę do tego zespołu z klapkami na oczach.

Poznałem ten zespół tak naprawdę, zanim usłyszałem jakikolwiek numer. Artykuły w gazetach, koszulki z ich logo na co drugim metalowcu… Już jako mały gówniak wiedziałem, że Metallica to nie są przelewki, a wręcz kult. Pierwszym numerem, jaki usłyszałem, było chyba „One”, a może „Enter Sandman”? Już nie pamiętam, ale pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie klip do wspomnianego „One”. Wojna, goście mielą łbami, perka Larsa, potężne riffy, czerń i biel… Mimo że już gdzieś w głębi serca wiedziałem, że jestem „metalowcem”, bo nosiłem ze sobą wszędzie kasetę z „trójką” Sabbath niczym świadkowie Jehowy „Strażnicę”, to jednak ten klip był dla mnie jakimś mistycznym przeżyciem. Na bank była to najbardziej „metalowa” rzecz, jaką widziałem w swoim 8–9-letnim życiu.

Od tego momentu liczyła się już tylko Metallica i Black Sabbath. Miałem swoje dwie ulubione metalowe kapele, więc normalnie mogłem już na legalu łuszczyć pestki ze starszymi typami pod blokiem, którzy całymi dniami zastanawiali się nad tym, jaka kapela metalowa jest najlepsza. W tym czasie też szukałem wszelkich wzmianek w różnorakich pisemkach. Buszowałem od „Bravo” po „Metal Hammery” z przecen, w celu znalezienia czegokolwiek o tym zespole. Czułem głód wiedzy i poznania większej ilości ich muzy.

Chwilę później otrzymałem od mamy koszulkę z rynku z okładką „Ride the Lightning” i tracklistą na plecach. To była moja pierwsza muzyczna koszulka. Chodziłem po podwórku z podniesioną głową i czułem się prawie jak git na celi. Dzięki uprzejmości muzycznych kanałów poznawałem Metę i ich kolejne numery. Były to bardziej jakieś koncertowe nagrywki, ale też klipy do „Until It Sleeps” czy „The Unforgiven”. Każdy numer powodował, że byłem jeszcze bardziej zachwycony ich muzą.

Z biegiem czasu otrzymałem swoją pierwszą oryginalną, podwójną kasetę Mety – „Garage Inc.”. Na samym początku byłem lekko zawiedziony tym prezentem, bo to przecież covery, a ja muszę już poznawać pełne płyty, o których przeczytałem tysiące recenzji. Tak czy inaczej słuchałem tego z wypiekami na twarzy, bo przecież grała to Metallica. Dziś jednak wiem, że bez tej kasetki pewnie nie poznałbym wielu wykonawców, których przedstawiła mi właśnie Meta.

Od tego momentu już ruszyłem sam na poszukiwania płyt Metalliki. Niestety nie było mnie stać na oryginalne kasety, a tym bardziej płyty, więc chodziłem do Empiku i śliniłem się na widok „…And Justice for All” i kombinowałem dalej. Pożyczałem, zdobywałem pirackie kopie i jakoś było. Kiedy słuchałem „Kill ’Em All”, czułem jakbym wreszcie rozpoczął swoją edukację tak jak należy – od początku. Był (i nadal jest) to cudowny album, przepełniony punkową, młodzieńczą energią.

Zawsze kiedy myślę o tym krążku i przypominają mi się hasła starych kuców, że tutaj ten band się zakończył, to… W tym momencie tak naprawdę zaczęła się ich historia, a styl dopiero się kształtował. Słuchając tego krążka, zrozumiałem też, dlaczego Cliff był otoczony w środowisku muzycznym aż takim kultem. Ten gość był geniuszem i wizjonerem gitary basowej. Kiedy pierwszy raz słuchałem „(Anesthesia) Pulling Teeth”, to po prostu zgłupiałem, że tak można.

Kiedy natomiast odpaliłem „Ride the Lightning”, miałem oczy jak 5 zł, że to ten sam zespół, który jeszcze rok wcześniej nagrał „Kill ’Em All”. Przy legendarnym „Master of Puppets” zbierałem już zęby z podłogi. Z tej kultowej trójki najbliższy mojemu sercu jest „Ride the Lightning”. No bo koszulka, no bo „Creeping Death”, „Fade to Black” czy „For Whom the Bell Tolls”. Zresztą każdy numer na tym albumie to absolutna kosa i tyle! Kocham ten album i pomimo „miliona” odsłuchań nigdy mi się nie znudził.

„Master” to oczywiście kult i pomnik, ale tytuł ten stał się pewnego rodzaju symbolem, albumem, na którym zazwyczaj skupia się większość dziennikarzy czy fanów. Tak jakby wystarczyło posłuchać tego krążka, a reszta – jak kto woli. Bez sensu.

Kolejna porcja emocji kręcących się aż pod sufit przyszła z „…And Justice for All”! Pomijając całą awanturę i odwieczne dyskusje na temat brzmienia basu, jest to mój absolutny trzon Mety, obok wspomnianego „Ride”. Był to pierwszy LP z Jasonem w roli basisty, który poprzedzała cudowna EP-ka znana mi wcześniej ze wspomnianego „Garage Inc.”.

Powiem Wam w tym momencie, że to właśnie Newsted jest „moim” basistą tego zespołu. Oczywiście Burton to niekwestionowana legenda, geniusz, ale kiedy poznawałem ich muzę, to właśnie Jason był w składzie. To on był tym najbardziej metalowym elementem całego zespołu nawet wtedy, gdy grali lżej. Jego back wokale, prezencja – to dla mnie esencja Mety. Wygolone boki i mielenie na scenie, jakby jutra miało nie być. Gość był niesamowity.

Kiedy słuchałem i oglądałem koncerty wydane jako „Live Shit: Binge & Purge”, żałowałem, że nie było opcji wybrania kamery skierowanej tylko na Jasona. Tak na marginesie dodam, że ten album koncertowy jest dla mnie najważniejszą metalową koncertówką lat 90., obok Slayera i ich „Decade of Aggression”.

Jak już jesteśmy przy latach 90. Mety, to był ich okres największych zawirowań i moment, kiedy metalowcy postawili na nich krzyżyk. Czy słusznie? Uważam, że nie. Nikt chyba tak jak fani metalu nie uznaje zmian w brzmieniu czy stylówce. Zespół ma grać tak, jak chcą fani, a nie oni sami. Chcesz grać lżej? Melodyjnie? Zmieniaj nazwę i oddawaj legitymację metalowca!

Nie ukrywam, że miałem lekki problem z „Czarnym Albumem”, kiedy poznawałem ten krążek i w pełni przekonałem się do niego dopiero trzy–cztery lata temu. Coś mi w nim nie grało. Podobało mi się brzmienie, były bangery, ale biło od tego sztucznością. Kiedy zestawiałem ten album z „Master” czy „…And Justice”, czułem pewien niedosyt.

Dziś uwielbiam ten krążek i stawiam go na równi z pierwszymi czterema. W tamtym okresie znacznie bardziej doceniałem – i nadal doceniam – znienawidzone przez wielu „Load” i „Reload”. Ja widziałem w tej muzie naturalną drogę rozwoju, a nie sprzedane ideały. Może faktycznie są to zbyt długie albumy, może faktycznie jest w tym za mało metalu, ale z drugiej strony czuć w tym radość i chęć robienia czegoś po swojemu. Dlatego moim zdaniem w tym momencie oni trzymali się swoich ideałów, gdyż robili to, na co mieli po prostu ochotę.

Podobnie było z „Garage Inc.” czy pierwszą częścią „S&M”. Z jednej strony eksperymentowali, tworzyli nowe projekty, a z drugiej nadal pozostawali wolni w sensie artystycznym. Późniejsze lata 90. były też czasem, kiedy uczestniczyłem w „historii” tego zespołu – w sensie wydania przez nich płyt – więc może też patrzę na to przez pryzmat sentymentu.

Pamiętam, jak czekałem przed niemieckim MTV na premierę klipu do „I Disappear”. Uwielbiam ten numer i nadal uważam, że należy mu się większa uwaga! Uważam, że panowie fajnie rozwinęli ten styl z dwóch poprzednich krążków i naprawdę byłem ciekawy całego albumu, którego – jak głosiły plotki – singiel ten jest pewnego rodzaju zapowiedzią. Niestety konflikty wewnątrz kapeli doprowadziły do odejścia Jasona.

Był to dla mnie szok, bo jak to tak mają grać bez tego gościa? Od tego momentu śledziłem każdy wpis na temat tego, co będzie dalej. James na odwyku, Lars i Kirk orbitują dookoła, no i nie ma basisty! Czy to koniec mojej ukochanej Metalliki?! Okazało się, że nie. Ruszyły próby, poszukiwania nowego muzyka i wszystko powoli wracało na swoje tory.

Kiedy Robert doszedł do składu, byłem na tak. Kupiłem jego obecność w tym zespole jeszcze bez usłyszenia nowej muzyki. Lubiłem go za ST, za występy u boku Ozzy’ego, więc uważałem, że będzie ok.

Pamiętam jak dziś, z wypiekami na twarzy, czytałem pierwsze recenzje „St. Anger” w „Metal Hammerze”, napisane przez dziennikarza, który uczestniczył w legendarnym odsłuchu z czarnej skrzynki gdzieś tam w USA. Pisał, że chyba były to demówki, bo nie było solówek, a brzmienie było bardzo surowe, ale na bank jest to najbardziej agresywny materiał Mety od lat. O matko, jak mnie to ucieszyło! To słowo „agresja” zadziałało na mnie prawie tak samo jak goła baba w świerszczyku.

Przebierałem nogami i czekałem dalej na datę premiery. W trakcie okazało się, że Robert nie gra na płycie, a tylko na DVD. W studiu na basie zagrał Bob Rock. Yyy… ok. To trzeba kupić wersję deluxe z płytą DVD! Świnka została rozbita, a płyta kupiona.

Słuchałem i oglądałem ten album cały dzień. Jeśli myślicie, że w tym momencie nastąpi pocisk, że Meta nagrała syf, to tak nie będzie. Mi ten album naprawdę się podobał i podoba nadal. Uważam również, że był to ostatni album, na którym im się chciało jeszcze iść pod prąd, a nie na siłę spełniać oczekiwania fanów. Mam wrażenie, że już przy wspomnianym „I Disappear” mieliśmy pewnego rodzaju przedsmak tego, co chłopaki chcą nagrać na tym albumie – szczególnie w brzmieniu perki Larsa.

Uważałem również, że brak Roba na płycie to błąd. Album w wersji z DVD brzmiał lepiej – bardziej dynamicznie, drapieżnie – a w wersji studyjnej ten bas jest, bo jest. Brak solówek mi nie przeszkadzał. Dopiero kiedy po latach Meta zaczęła grać czy to „St. Anger”, czy „Dirty Window” w trochę innej wersji, zrozumiałem, że Hammett miał absolutną rację co do dorzucenia czegokolwiek, co przypomina solówki.

Czy album ten to jest w pewnym sensie stracony potencjał? Jak najbardziej. Czy gdyby Jason został w zespole, to brzmiałoby to inaczej? Pewnie tak. Jednak tak jak wspomniałem – lubię ten album i zdania nie zmienię. Siedzi mi on znacznie bardziej niż ostatnie dokonania Mety.

Jednak jeśli w tym momencie miałbym napisać, kiedy to Metallica się „skończyła”, to właśnie wraz z odejściem Jasona. Kiedy opuścił skład, coś w tym zespole umarło, a raczej stracił on duszę. Chyba tak. Newsted był duszą tego zespołu, a Robert – z całym szacunkiem – jest po prostu ich basistą z castingu. Nie ma na koncie żadnego przełomowego tytułu i raczej już mieć nie będzie. Spełnia swoje zadania zajebiście, ale to tylko tyle.

Kolejne albumy wydane po „St. Anger” były już próbą powrotu do starszych czasów. Niestety są to powroty lekko wymuszone przez fanów, a przynajmniej ja to tak odbieram. „Death Magnetic” oraz EP-ka „Beyond Magnetic” byłyby naprawdę ok, gdyby nie to płaskie brzmienie. „Hardwired” to moim zdaniem najsłabszy materiał Metalliki w całej ich dyskografii, a „72 Seasons” jest poprawnym, ale niestety nic niewnoszącym materiałem.

Lubię nawet „S&M2”, aczkolwiek był to już ultraodgrzewany kotlet. Momentami nawet smaczny, ale nadal kotlet. Uważam, że znacznie większy sens miałoby nagranie przez Metę albumu akustycznego, gdyż takie sety wychodzą im naprawdę zajebiście. Na temat „Lulu” nie chce mi się wypowiadać, ale rozumiem sens jej powstania. Każdy z nas chciałby współpracować ze swoim idolem, nawet jeśli miałaby wyjść z tego absolutna kupa.

No i w pewnym sensie dobiegamy do końca moich wywodów na temat tej legendarnej kapeli. Może trochę po łebkach, ale książki nie mogę tutaj napisać. Pomimo iż – tak jak wspomniałem – ostatnie dokonania tego zespołu już mnie tak nie elektryzują, to i tak kupuję każdy album od nich i te nowe wznowienia również. Szczególnie zęby ostrzę sobie na nowe kasety, które też panowie wydają, gdyż – tak jak wspomniałem – za dzieciaka nie było mnie na nie stać.

Może dla kogoś w tym momencie Meta to skok na kasę, zespół, który skończył się na debiucie, ale ja za każdym razem, kiedy słyszę ich nazwę, widzę dzieciaka, który z rozdziawioną gębą ogląda klip do „One”. Bez ich muzy, bez Sabbath, zapewne moje życie brzmiałoby i wyglądało inaczej, dlatego też dla mnie pozostaną najwięksi do samego końca.

The Almighty Metallica – na zawsze w moim sercu!

Polecane

METALLICA Kill 'Em All LP
METALLICA Kill 'Em All LP
149,99 zł brutto/1szt.
METALLICA Reload 2LP
METALLICA Reload 2LP
156,99 zł brutto/1szt.
METALLICA Master Of Puppets LP
METALLICA Master Of Puppets LP
149,99 zł brutto/1szt.
METALLICA Metallica 2LP REMASTERED
METALLICA Metallica 2LP REMASTERED
194,99 zł brutto/1szt.
METALLICA St. Anger 2LP ORANGE
METALLICA St. Anger 2LP ORANGE
199,97 zł brutto/1szt.Cena regularna: 246,99 zł brutto/1szt.-19%
Prawdziwe opinie klientów
4.9 / 5.0 28933 opinii
pixel