CHET BAKER Chet Baker Sings LP (TONE POET SERIES)
Trochę tego śpiewającego Bakera było. Jak to bywa w przypadku kultowych tytułów, zarówno artyści, jak i wydawcy chcą powtórzyć sukces danej płyty. Udało się raz, to pewnie uda się i drugi. Nie jestem jakimś wybitnym znawcą jazzu, więc nie będę tutaj bawić się w kronikarstwo, a podejdę do tego bardziej osobiście. Zawsze podkreślam, że wolę ten jazz zadymiarski. Albumy po których nie wiem gdzie się znajduję. Szczerze, nawet zawsze bliżej mi było do jazz rocka, fusion, czy awangardowego jazzu, niż do klasycznego grania.
Szybciej sięgałem po The Mahavishnu Orchestra, King Crimson, czy albumy Buddy Richa, niż po muzykę, przy której mogę popstrykać palcami na bujanym fotelu z eleganckim drinkiem w dłoni. Naprawdę nie rozumiałem jazzmanów, którzy przy płytach Zorna czy Brötzmanna krzywili się i pod nosem mówili coś o kakofonii itp. Czyli co? Jazz jest tylko i wyłącznie muzyką tła, przy której można opowiadać drętwe żarty w kuchni, ze znajomymi czekając na wyciągnięcie piersi przepiórczych z piekarnika? No nie bardzo. Jazz dla mnie to wolność, szaleństwo i przekraczanie granic, a nie bycie snobem, który pewne płyty ma, bo tak wypada w towarzystwie.
Są jednak albumy, które doceniłem z czasem. Jednym z nich jest właśnie „Chet Baker Sings”. To, co urzekło mnie w tej płycie, to nastrój i taki dziwny smutek, który ukrywał się w tych romantycznych piosenkach. Kiedy pierwszy raz usłyszałem „My Funny Valentine” byłem pod wrażeniem tego cierpienia, które usłyszałem w jego głosie. Nie wiem czy był to wynik pewnych emocji, które sam sobie dopisałem kiedy poznałem historię jego życia, ale tak było. Wiem, że nie jest to jego numer i chyba każdy z wielkich muzyków robił cover tego numeru, ale Baker wykonał go tak, że stał się jego piosenką.
Baker w tym czasie był również idolem nastolatek lat 50. Można powiedzieć, że wizualnie był takim Rickym Martinem muzyki jazzowej. Szczupły, dobrze wyglądający młodzieniec, który był wręcz stworzony na plakaty. Na tej płycie nie znajdziemy wielkich, podniosłych zagrywek. Samej trąbki Cheta jest tu również niewiele. Zespół mu towarzyszący gra w sposób oszczędny, tworząc tło dla naszego bohatera. Cała muzyka kręci się w romantycznym klimacie, który idealnie pasuje do wypicia lampki wina z ukochaną w blasku świec. Narażę się znów, ale brakuje mi w tym pewnej ekspresji, jakiegoś wyskoku ponad normę. Wszystko toczy się tak naprawdę na jednej linii. W serialu „Przyjaciele” była taka scena, która stała się memem, kiedy Chandler podparty ręką walczy ze sobą, aby nie zasnąć. Ja tak się właśnie czuję słuchając chociażby „I’ve Never Been In Love Before”. Na kolejnych płytach Bakera, czy też wydawnictwach koncertowych niektóre z tych numerów nabierają nowych barw, zyskują nowe życie i to już mi bardzo odpowiada.
„Chet Baker Sings” to uroczy album, który na stałe zapisał się w historii muzyki. Czy jest tak doskonały i wpływowy jak albumy Davisa czy Coltrane’a? Niekoniecznie. Wydaje mi się, że dał on bardziej inspiracje takim wykonawcom jak np. Michael Bublé. Jednak raz jeszcze polecę późniejsze płyty Bakera tym, którzy chcą wniknąć w jego romantyczny, ale i smutny świat.
Świetnie wydany audiofilski winyl z serii Tone Poet legendarnej wytwórni jazzowej Blue Note. Twarda okładka z grubego kartonu, doskonałe brzmienie.
Tracklista
A1: That Old Feeling
A2: It’s Always You
A3: Like Someone In Love
A4: My Ideal
A5: I’ve Never Been In Love Before
A6: My Buddy
B1: But Not For Me
B2: Time After Time
B3: I Get Along Without You Very Well
B4: My Funny Valentine
B5: There Will Never Be Another You
B6: The Thrill Is Gone
B7: I Fall In Love Too Easily
B8: Look For The Silver Lining