ERIC CLAPTON Meanwhile GOLD 2LP
Meanwhile, czyli album, którym to legendarny Clapton miał po trochu wrócić na salony muzyki rockowej. Po ośmiu latach wreszcie zaprezentował swoim fanom premierowy materiał. Co prawda w 2018 roku wydał album „Happy Xmas”, ale to były kolędy, więc ciężko to uznać za świeże, autorskie kompozycje. Dla mnie Clapton to przede wszystkim Cream, Blind Faith i Derek and The Dominos. To właśnie te zespoły wyniosły go na muzyczny panteon rocka. Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałem „Laylę” – kompletnie mnie zatkało. A „Disraeli Gears” od Cream? To był moment, który sprawił, że faktycznie uważałem Claptona za chodzący, rockowy absolut. Miałem wtedy fazę na lata 70., na Hendrixa, The Doors, więc Cream wpisali się w ten vibe idealnie. „Sunshine of Your Love” było zresztą jednym z pierwszych numerów, których uczyłem się grać na gitarze i basie. Czułem, że wchodzę w ten muzyczny świat jeszcze bardziej. Poznawałem ten numer od podstaw i w pewnym sensie miałem namiastkę tego, co czuli sami muzycy.
Warto jednak podkreślić, że Cream to nie tylko Clapton. Bez fantastycznych partii Gingera Bakera i charyzmy Jacka Bruce’a ten zespół nie miałby takiego wyjątkowego brzmienia. To oni byli filarem tej grupy, a Clapton doskonale wpasował się w tę muzyczną mieszankę. W tym momencie również zacząłem zastanawiać się, czy Clapton tak naprawdę jest tak wielki, jak go się przedstawia? Każdy z projektów, w którym brał udział i który budował jego kult, tak naprawdę składał się z innych wyjątkowych muzyków. Kiedy sięgnąłem po jego solowe nagrania, odarte z innych ikonicznych nazwisk, czar prysł. Oczywiście są w jego dyskografii perełki, jak „Slowhand” czy „461 Ocean Boulevard”, ale generalnie oczekiwałem czegoś więcej. Wszystko to było dosyć płytkie, utrzymane w absolutnym dad-rockowym, radiowym klimacie. Z czasem miałem wrażenie, że Clapton zamienił się w artystę, którego głównym atutem była łatka legendy, a kolejne płyty już nie wnosiły nic. Krytycy i fani wciąż rzucali nazwami w stylu Blind Faith przy każdym nowym albumie, ale przecież muzycznie to były zupełnie inne światy. Światy tak odległe, jak tylko można to sobie wyobrazić.
Oczywiście rozumiem, że artysta nie może ciągle żyć przeszłością. Choć tworzenie czegoś nowego, odkrywanie nowych muzycznych zakamarków jest bardzo potrzebne. Przykładem tego jest chociażby Robert Plant. W jego przypadku również zawsze wspominają Led Zeppelin, ale jego solowe albumy naprawdę wnoszą coś nowego i świeżego do jego muzyki. Podobnie jest z Davidem Gilmourem z Floydów. Może nie trzaska tych płyt często, ale za każdym razem tworzy coś wyjątkowego. Pomimo upływu lat potrafił nagrać album, który wywołuje emocje, chwyta za serce. Niestety, w przypadku Claptona mam inne odczucia. Z legendy bluesa i rocka stał się twórcą nijakich albumów, które świetnie nadawały się do radia czy też jako tło sobotnich porządków. Jednak jeśli mam być szczery, to najlepsze jego solowe rzeczy są… nagrane zawsze z kimś. „Blues Breakers” z Mayallem czy „Riding with the King” z B.B. Kingiem – to właśnie kolaboracje, gdzie Clapton nie był jedynym kompozytorem. Podobnie zresztą było z kultowym Cream czy Derek and the Dominos.
Nie zgadzam się również z opinią, że Clapton jest jednym z najlepszych gitarzystów ever. Spójrzmy na to tak – Eric jest na scenie od dekad, ale ile z jego solowych płyt naprawdę zapisało się w historii muzyki? Hity nie czynią z kogoś najlepszego gitarzysty, liczy się całokształt. Talentu oczywiście nie można mu odebrać, ale nie kupuję całej tej otoczki „najlepszego w branży” i absolutnej ikony, na którą nie można złego słowa powiedzieć, bo przecież grał tam i tu.
Czy „Meanwhile” zmieniło moje podejście do solowej dyskografii Claptona i odczarowało jego osobę? Nie. Już singiel promujący, czyli „One Woman”, nie zwiastował nic dobrego. Nie był on tragiczny, ale do bólu generyczny. Ot, taka typowa muzyka z radia typu „oldies”, ale nic poza tym. Ktoś powie, że Clapton to artysta starej daty, że już nic nie musi. Spoko, jak najbardziej się zgadzam. Jednak czasami takie rozdrabnianie się i wydawanie bezpłciowych albumów moim zdaniem bardziej niszczy, niż wzmacnia czyjąś pozycję. Na „Meanwhile” mamy tak naprawdę wszystko to, do czego przyzwyczaił nas Clapton na swoich solowych płytach. Jest nostalgicznie, jest miło i do bólu przewidywalnie. Jeśli komuś to się podoba – spoko. Ja jednak nie dam rady. Takie tracki jak „Heart of a Child” czy „Sam Hall” wynudziły mnie do bólu. Reszta albumu tak naprawdę jest utrzymana w podobnym klimacie. Nie ma tu żadnych zagrywek zapadających w pamięć. Okładka tego albumu idealnie odzwierciedla jego zawartość i na tym zakończę.
Pomimo iż nie jest to muzyka skierowana do mnie, to jednak szacunek do Claptona mam, nawet jeśli zasypiam przy tego typu produkcjach. Dlatego też pozostanę przy Cream czy też Derek and the Dominos, gdyż właśnie tam jest, moim zdaniem, najciekawszy muzyczny okres tego legendarnego artysty.
Tracklista:
DISC 1
SIDE A
1. Pompous Fool
2. Heart of a Child
3. Moon River - Eric Clapton, Jeff Beck
SIDE B
1. Sam Hall
2. Smile
3. Always On My Mind - Eric Clapton, Bradley Walker
DISC 2
SIDE C
1. One Woman
2. The Rebels - Slowhand & Van, Eric Clapton, Van Morrison
3. The Call
4. How Could We Know - Eric Clapton, Judith Hill, Simon Climie, Daniel Santiago
SIDE D
1. This Has Gotta Stop - Slowhand & Van, Eric Clapton, Van Morrison
2. Stand and Deliver
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!