Sepultura – legenda, która nauczyła mnie metalu...

Brazylijski tytan metalu, czyli Sepultura, właśnie kończy swoją żywotność. Panowie po ponad 40 latach postanowili przejść na emeryturę. Czy słusznie? No, ja podchodzę do takich sytuacji bardzo niechętnie. Kapele, które lubię, powinny grać i grać, i to ja mam pierwszy „zejść” ze sceny, a nie oni! Wiem, jest to bardzo samolubne, ale no cóż... Może nie jestem ich ultra fanem, tak jak w przypadku Sabbath czy Mety, ale nagrali kilka ważnych dla mnie albumów. Dlatego też trochę szkoda, a z drugiej strony rozumiem, że też należy im się odpoczynek. Chociaż, jak wiemy, wszystkie te zakończenia kariery, jubileuszowe koncerty są przeciągane w nieskończoność. Czasami takie słowa padają zbyt wcześnie, jak w przypadku Slayera, i kończy się tak, jak widać, co mnie akurat w przypadku tej kapeli cieszy bardzo!
W przypadku Sepultury wydaje mi się, że problemy osobiste Andreasa trochę go przerosły i dlatego postanowił zakończyć swoją przygodę z trasami i nowymi albumami Sepultury. Mam też wrażenie, że Green jest już lekko zmęczony tym wszystkim, co też słychać w jego głosie. Ostatnimi czasy na żywo jego wokal nie ma już takiego „wygaru” i niestety brakuje mu trochę energii, ale to tylko moje prywatne obserwacje. Tak czy inaczej, wieść o zakończeniu ich działalności poruszyła metalowy świat. Fani byli w szoku, ale dzięki tej trasie otrzymają możliwość godnego pożegnania się z legendą.
Mój czas, kiedy poznałem Sepulturę, to album „Roots”. Kultowe pasmo z muzyką metalową na Viva Zwei i tytułowy numer z tego krążka. Był to pierwszy numer Sepy, jaki usłyszałem i zgłupiałem. Skakałem po babcinym tapczanie jak głupi już przy pierwszym refrenie. Później otrzymałem kolejny strzał w postaci „Arise”, które wywołało we mnie takie same odczucia. Od tego momentu w sumie muzyka Sepultury towarzyszyła mi mniej lub bardziej. Bywały okresy, kiedy to potrafiłem przegapić wydanie ich albumu, a bywało, że czekałem na premierę danego krążka.
Nie znaczy to, że era Derricka jest mi jakoś obojętna. Nic z tych rzeczy. Na upartego, gdybym zrobił listę ulubionych numerów Sepy, to zapewne wyszłoby, że mam chyba więcej ulubionych numerów z Greenem niż Cavalerą. Era z Derrickiem w roli wokalisty nie jest oczywiście bez skazy. Bywały lepsze i gorsze momenty, ale w ogólnym rozrachunku są to naprawdę solidne albumy. Dlatego śmieszą mnie głosy, które nawet możemy zobaczyć przy tej pożegnalnej trasie: „no nareszcie!”. Naprawdę irytuje mnie gadanie na zasadzie „No Cavalera, No Sepultura”, które często możemy zauważyć pod newsami dotyczącymi działalności Sepy po odejściu Maxa.

Sepultura to zespół, a nie jedna osoba. Wiem, że Max był głównodowodzącym na samym początku tego zespołu, ale bez Igora czy Andreasa te albumy by tak nie zabrzmiały. Z drugiej strony, jeśli trzymamy się hasła, że bez Cavalery nie ma Sepultury, to albumy nagrane bez Maxa, ale jeszcze z Igorem, to też nie Sepultura? To już był cover band, czy jeszcze nie? „Against” z 1998 roku, czyli pierwszy album z Derrickiem na wokalu, to moim zdaniem był dobry powrót, do którego lubię wracać do dziś. Taka bardziej hardcorowa kontynuacja kultowego „Roots”, na którym zresztą też spora część fanów wieszała psy. Dlaczego? No, jak to tak grać, gdzie thrash, gdzie ten cudowny, prawdziwy metal, a nie jakieś nu-metalowe badziewie. Natomiast przy Soulfly skakali już pod sufit, bo grał tam Max, a jeśli mam być szczery, to debiut Soulfly był bardziej nu, niż wspomniane „Roots”. No właśnie...
Green wraz z Sepulturą stworzył naprawdę masę dobrych krążków. Może nie tak przełomowych jak wczesne nagrywki z Maxem, ale z perspektywy czasu wstydu im nie przynoszą. Mam duży sentyment do „Roorback” czy „Dante XXI”. Jednak faktycznie jest tam też dużo strzelania na oślep w tej części dyskografii Sepultury. Czy gdyby nadal grali z Maxem, byłoby podobnie? Patrząc na dokonania Soulfly, chyba tak, bo nie zawsze nagrywa się albumy idealne.
Co do Greena, to nigdy nie podobało mi się „Nation”. Uważam, że było to zbyt przekombinowane dzieło, nagrane trochę tak z kijem w dup... Andreas chciał udowodnić wszystkim, że sam potrafi dopisać kolejny rozdział do „Roots” i jednocześnie otworzyć przed Sepulturą nowe drogi rozwoju. No, jak dla mnie się nie udało... Jednak od albumu „The Mediator Between Head and Hands Must Be the Heart” wszystko to tak naprawdę zaczęło się trzymać kupy i albumy nagrywane już po tym krążku są naprawdę zajebiste. Ówczesny nabytek kapeli, czyli Eloy Casagrande, okazał się prawdziwym skarbem i gościem, który wreszcie idealnie zastąpił Igora, który opuścił Sepulturę po „Dante”. „Machine Messiah” jeszcze bardziej pokazało to, że „The Mediator...” nie był przypadkiem. Natomiast album zamykający ich dyskografię (nie liczę projektu „Sepulquarta”), czyli „Quadra”, jest dla mnie jednym z najlepszych albumów Sepultury, a na bank najlepszym z Greenem w roli wokalisty. Powiem więcej, stawiam go na równi z takimi tytułami jak „Arise” czy moim ukochanym „Chaos A.D.”.

Jednak nawet „Quadra”, której ciężko zarzucić coś słabego, spotkała się z niechęcią fanów Cavalery. W gruncie rzeczy też mógłbym marudzić na temat jego projektów po odejściu z Sepy i tak też zrobię! Prawda jest taka, że Max, opuszczając swoją macierzystą formację, stworzył masę swoich projektów, które nie zawsze rzucały na kolana. Z dyskografią Soulfly się trochę pogubiłem i uważam, że ostatni dobry album tej ekipy to „Dark Ages”, natomiast bardzo lubię Killer Be Killed oraz ostatni jego projekt Go Ahead And Die.
Fanatycy z obozu Maxa twierdzą również, że Sepultura od lat bazuje jedynie na tym, co nagrali z Maxem. Spoko, a na czym tak naprawdę bazuje Max z Igorem w tym momencie? Odgrywanie tras z albumami Sepultury czy ponowne nagranie „Morbid Visions / Bestial Devastation” to nie odcinanie kuponów? O ile jeszcze gdzieś tam rozumiem nagranie tego materiału, to już ze „Schizofrenią” mam problem. Był to pierwszy album z Kisserem, który jednak wpisał się w sound tego albumu i jest, jak dla mnie, jego bardzo ważnym elementem. Co prawda nowa wersja „Escape to the Void” brzmi potężnie, ale uważam, że nie jest to jakoś mega potrzebne. Mam nadzieję, że nie dojdziemy do momentu, kiedy to Max i Igor będą chcieli nagrać raz jeszcze np. „Arise”. Chociaż jeśli chodzi o „Chaos”, to już ręki nie dam sobie uciąć, bo bracia grają ten cały album na żywo, więc może już tam rodzą się jakieś pomysły? Osobiście uważam, że byłoby to totalnie głupim posunięciem, ale kto wie, co siedzi w głowie dyrektorów Nuclear Blast czy też żony Maxa...
Podobnie jest zresztą z legendarnym Nailbomb. Max w towarzystwie swoich znajomych, dzieci i oczywiście Igora reaktywował ten projekt bez Alexa, który był filarem tego bandu, tak jak i on. No cóż... To już nie są cover bandy, tylko potwierdzenie geniuszu i rozwoju muzycznego Maxa, przynajmniej tak twierdzą jego fanatycy. Nie odbierajcie tych słów jako hejtu wymierzonego w Cavalerę, a bardziej zachowanie zdrowego rozsądku w tym wszystkim.

Dla mnie Sepultura to po prostu, tak jak wspomniałem, grupa ludzi, która tworzyła legendarne albumy. Czy okres z Maxem, czy z Greenem, to dla mnie nadal Sepultura. Przyznam się Wam, że gdzieś tam po cichu liczę na to, że ostatni koncert Sepy odbędzie się jednak w towarzystwie braci. Byłoby to piękne zakończenie tej historii i tego konfliktu, który od lat elektryzował i dzielił fanów tej kapeli. Szacunek Sepulturze się należy za całokształt. Za to, że Andreas nigdy nie złożył broni i starał się szerzyć tę muzykę, jak tylko mógł. Czy dojdzie do reaktywacji z Braćmi, czy nie – zobaczymy. Na chwilę obecną Sepa jest na ostatniej prostej swojej burzliwej kariery, więc nie ma co marudzić, tylko cieszyć się, że byli z nami przez tyle lat, a nagrane przez nich płyty będą wychowywać kolejne pokolenia.
Szymon.