Reaktywacje zespołów – powrót legend czy odgrzewany kotlet?

Powroty, które grzeją – czy każda reaktywacja ma sens?
Wydaje mi się, że ostatnimi czasy w mediach muzycznych najczęstszym i najbardziej elektryzującym słowem jest „reaktywacja". Zespoły, wykonawcy, których nie było na scenie od wielu lat, raptem jak jeden mąż, starają się znów o sobie przypominać lub też oficjalnie zakończyć swoją artystyczną drogę grając ostatni koncert, czy wydając ostatni album tak jak, chociażby teraz Black Sabbath, czy też Wu-Tang. Oczywiście tego typu ruchy powiązane są z dyskusjami. Czy jest to potrzebne? Czy warto niszczyć legendę? Jeśli mam być szczery, to ja zazwyczaj w kwestii powrotów jestem na TAK. Dlaczego? Otóż wielokrotnie jest to również szansa dla fanów na zobaczenie swoich idoli pierwszy i być może ostatni raz na żywo. Dlatego też nigdy nie psioczyłem na projekt „Queen+". Pomimo iż sam nie jestem fanem tego zespołu, to jednak dla wyznawców Queen i Freddiego jest to jedyna szansa, aby poczuć namiastkę tego, co było kiedyś i usłyszeć swoje ukochane numery na żywo. Podobnie było z The Doors z Ianem Astbury w roli wokalisty. Wiem, że „Król Jaszczurów” był jedyny i niepowtarzalny, ale Ian naprawdę zrobił tam kawał dobrej roboty. Sprawa takich powrotów ma się zupełnie inaczej jeśli dany zespół nie ma już nikogo z oryginalnego składu i band będzie składać się z wnuków, psów, kochanek, kochanków danych wykonawców. W takim wypadku jest to typowy skok na kasę i nie da się tego inaczej wytłumaczyć. Czasami również moim zdaniem rozpad kapeli następuje też zbyt wcześnie. Zamiast dać sobie więcej czasu i przestrzeni, kapele po prostu pod wpływem impulsu mówią „pass". Przykładem tego jest mój ukochany Slayer oraz Dillinger Escape Plan, których akurat powroty cieszą mnie niesamowicie. Uważam, że w przypadku Slayera Panowie zeszli ze sceny zbyt wcześnie. Byli w doskonałej formie, a i potencjał Holta, który zastąpił Jeffa, również nie został wykorzystany. Ich ostatnie koncerty pokazują, że mam rację, a może nawet ta przerwa sprawiła, że Slayer brzmi jeszcze lepiej? No i kolejne pytanie... Czy powrót ten zaowocuje nowym albumem? Wątpię, aczkolwiek różnie to bywa! Co do Dillinger Escape Plan mamy tu jedynie chwilową reaktywację, a raczej celebrację pierwszego albumu, pierwszych nagrań zespołu. Na stanowisko wokalisty wrócił Dimitri, czyli oryginalny wokalista, który odszedł z muzycznego świata ponad 20 lat temu. Pomimo iż uważam, że to Greg Puciato jest tym jedynym, „prawilnym” wokalistą tego bandu, to jednak z miłą chęcią poszedłbym na taki koncert, więc czekam na jakieś konkretne daty bliżej naszego kraju. Szczerze, to też liczę na taki koncertowy powrót ze strony muzyków Rush, ale to już raczej pozostanie na zawsze w sferze marzeń. Mimo swojej postawy jednak rozumiem pewnych fanów, którzy po prostu boją się o szarganie dobrego imienia swoich idoli. Trzeba też pamiętać, że nie zawsze jednak reaktywacja idzie w parze z absolutnym powrotem. Może być to np. jeden lub dwa koncerty tak jak w przypadku Led Zeppelin, czy też Pink Floyd. Dlatego też lepiej cieszyć się chwilą, niż później żałować

Wielkie powroty, wielka kasa i niespełnione obietnice…
Jednak bywają też takie momenty, które powodują uśmiech na naszych twarzach, ale na dłuższą metę nic z tego nie wynika. Przykładem tego typu sytuacji może być Guns N Roses. Jest to jeden z moich ukochanych zespołów z lat dziecięcych i ich muza tak naprawdę jest ze mną do dziś. Jednak tak bardzo, jak czekałem na koncertowy powrót Axla i Slasha, tak też liczyłem na nowy album. Jednak na przestrzeni już 9 lat nie otrzymaliśmy nic oprócz kilku bardzo słabych singli. Niestety w tym momencie muszę przyznać, że nowy album GNR również niekoniecznie napawa mnie optymizmem. Forma wokalna Axla ma się nijak do tego, co słyszeliśmy w latach 90., 2007 czy też nawet we wspomnianym 2016. Dlatego też nawet jeśli za pomocą studia Axl zaśpiewa na płycie poprawnie, to na żywo raczej dalej będziemy uczestniczyć w koncertach Myszki Miki i przyjaciół. Pomimo iż będąc na tych koncertach, znów czułem się jak ten dzieciak, który z otwartą gębą oglądał ich w erze MTV, to uważam, że jest to robione dla kasy. Ich trasy, na których grają cały czas to samo, generują wielkie pieniądze i w sumie każdy jest zadowolony. Fani setny raz posłuchają "Sweet Child", a Gunsi przytulą furę dolarów. Podobnie jest również z reaktywacją Misfits. Czekałem na powrót Glenna do tego bandu z 20 lat. W tym wypadku nie liczyłem na nowy album, ale przynajmniej na koncert czy też album "live". Jednak jak widać Misfits, postanowiło grać w USA z 3, 4 razy w roku za hajs taki, że pewnie większość z nas nie widziała tylu ogórków w swoim życiu. Dlatego też tego typu reaktywacje jak wspomniałem, nie wnoszą zbyt wiele. Nie jestem również pozytywnie nastawiony do całej sytuacji z Panterą. Nie chodzi tutaj o to, że w składzie nie ma Braci, którzy to zakładali, a o całą otoczkę. Zarówno Vinnie, jak i Dimebag nie chcieli grać z Philem i Rexem. Mało tego! Po śmierci Dimea, Vinnie Paul obwiniał Anselmo, że ponosi on winę za zabójstwo jego brata, gdyż od lat pieprzył głupoty w wywiadach, które stały się zapalnikiem w głowie psychopaty. Nie wpuścił go na pogrzeb Darrell'a i tym bardziej nie widział on możliwości, aby wyjść z nim na scenę z Zakkiem Wyldem w roli zastępcy tragicznie zmarłego brata. Fakt, Vinnie uważał, że jeśli ktoś ma zastąpić Dime'a to tylko Zakk, gdyż był przyjacielem Braci, ale co do reszty zdania nie zmieniał. Kiedy Vinnie zmarł i tak naprawdę droga do garnka złota i kontraktów nie była już zablokowana, nastąpiła gadka o uczczeniu pamięci Braci. Przypominam, że Phil solowo od kilku lat grał już trasę z prawie tymi samymi numerami Pantery, tylko bez Rexa, który jak sam wspominał — nie nadaje się już do koncertowania ze względu na problemy z kręgosłupem. Jednak odpowiednia ilość kasy i odpowiednia nazwa widocznie wyleczyła jego schorzenia. Doceniam to, że fani mają okazję posłuchać tych numerów (co prawda za 4 razy tyle niż na solowych występach Phila), ale nie łykam tych bajek „For the fans. For the brothers. For the legacy.” Doceniam również pracę Zakka i Charleigo, jaką wkładają w te koncerty, zastępując trzon Pantery, ale ze względu na ten syf sprzed lat... no nie kupuję tej reaktywacji! Podobne zdanie mam co do powrotu RATM. Tutaj co prawda mieliśmy cały oryginalny skład, ale głoszenie walki z korporacjami pod banderą złodziejskiego Live Nation trochę mi się gryzło. Plus liczne zawirowania i przekładania koncertów, a na skręconej kostce De La Rochy kończąc, doprowadziły do tego, że RATM stali się memem i symbolem, jak nie powinien wyglądać powrót tak kultowej kapeli. Jednak trzeba przyznać im jedno. To, co udało im się zagrać brzmiało naprawdę spoko. Nadal mieli w sobie tę młodzieńczą energię, więc od strony muzycznej było ok.

Powroty z klasą, czyli TAK TO SIĘ ROBI PROSZĘ PAŃSTWA!
Jednak, żeby nie marudzić cały czas, powoli przejdziemy do powrotów, które wypadły naprawdę zajebiście... albo przynajmniej przywozicie. Na pierwszy ogień idzie Faith No More. Zarówno koncertowo, jak i wydawniczo — Panowie pokazali absolutną klasę. Koncerty były doskonałe, a album wydany po powrocie, czyli „Sol Invictus” po latach broni się naprawdę dobrze. Dziś co prawda FNM znów są w stanie hibernacji i sami muzycy nie wiedzą co dalej, ale powrót ten wstydu im nie przyniósł. Przykładem równie udanej reaktywacji, tym razem bez mocno ważnego członka kapeli jest Alice In Chains. Jerry Cantrell i koledzy pomimo braku Layne'a Staley'a udowodnili, że można zrobić to dobrze od strony muzycznej, jak i moralnej. Ich pierwszy album nagrany po powrocie, czyli „Black Gives Way To Blue” to moim zdaniem jeden z najlepszych krążków tej kapeli, jak i przykład jak można powrócić z klasą i szacunkiem do zmarłego przyjaciela. Podobna sytuacja spotkała Linkin Park. Po samobójstwie Chestera mało kto wierzył, że LP jeszcze zagra. Sam uważałem, że jest to zbyt duży zespół, zbyt duża kasa, aby to się tak zakończyło. Kiedy Panowie zagrali pierwszy live i pokazali światu Emily, która to została nowym członkiem zespołu i jednocześnie główną wokalistką wszystko ruszyło z kopyta. Oczywiście band spotkał się z różnymi opiniami, ale chyba wyprzedane stadiony na całym świecie są w stanie otrzeć ich łzy wynikające z opinii kilku fanów. Czy od strony artystycznej było ok? Powiedzmy. Na bank jest to najlepszy album LP od czasów „Minutes To Midnight”, ale brakuje mi jednak Chestera, więc pełnej oceny tej reaktywacji będzie można raczej dokonać przy kolejnym krążku z Emily na wokalu. Teraz jest po prostu ok. Zawsze uważałem, że jedna osoba, jej odejście nie może przekreślać istnienia całego zespołu.

Mokre sny, niespełnione marzenia i sentymenty.
Są jednak osobistości i postacie tak kultowe, że no pewne rzeczy są nie do przeskoczenia. No i tutaj pojawia się kolejny gorący temat, czyli Nirvana. Jeden z moich kupli skwitował plotki dotyczące ich powrotu „co dalej będziemy reaktywować? Imperium Rzymskie?!” Ja natomiast uważam, że mini trasa lub jeden pełny koncert z prawdziwego zdarzenia z masą zaprzyjaźnionych z nimi wokalistami i wokalistkami, nie byłby głupi. Pomimo iż zastąpienie Cobaina wydaje się idiotyczne i nie pojęte, ale ja widzę to bardziej jak hołd. Nie wydaje mi się, aby Nirvana raptem chciała nagrać czwarty krążek np. z Post Malone na wokalu. Dave, Pat i Krist nie są kretynami i wiedzą, że taki ruch byłby absolutnym skopaniem ich legendy i medialnym samobójstwem w oczach fanów. Natomiast kto wie, może taki koncert zaowocowałby nowym bandem byłych muzyków Nirvany? Ja bym się cieszył z takiego obrotu sprawy. Ostatnio na naszym polskim podwórku również nastąpił powrót zespołu, który bardzo kojarzony jest z jednym, niestety nieżyjącym muzykiem. Tak, chodzi o Paktofonikę. Tutaj mam trochę mieszane uczucia, gdyż Fokus i Rah grali już razem jako Pokahontaz, ale niestety projekt nie miał wielkiego zainteresowania. Tutaj pod starą „banderą” mamy oczywiście sold outy i wielki sukces. Czy jest to czysto marketingowy ruch, który bazuje na wspomnieniach starszych fanów? Wydaje mi się, że tak. Skoro jesteśmy przy naszej scenie, to też możemy odrobione pomarzyć... Czy jako słuchacz mam taki powrót, na który czekam? Może Sistars? Pierwsza próba reanimacji tego bandu zbytnio się nie udała i pozostał po niej tylko jeden numer, to nadal uważam, że był to jeden z najlepszych polskich popowych zespołów ever. Muzycy tworzący ten zespół artystycznie rozwinęli się bardzo, dlatego też ich nowe numery naprawdę mogłyby wypaść ciekawie. Może jeszcze Varius Manx z Lipnicką? Nie wiem sam... Tak naprawdę mógłbym tutaj wymieniać i, wymieniać i gdybać przez wiele godzin. Każdy z nas ma taki band, który z miłą chęcią zobaczyłby chociaż raz i takie, których powrotu totalnie nie akceptuje. Nie da się wymienić wszystkich tego typu momentów, dlatego też skupiłem się na tych powrotach, które były dla mnie w jakiś sposób ważne. Ja jednak tak jak wspomniałem — ogólnie cieszę się z tego typu akcji. Nie uważam, że każdy powrót jest dyktowany korzyściami materialnymi, ale może po prostu jestem ciągle naiwnym dzieciakiem, który jest wpatrzony w zdjęcia swoich idoli, które niegdyś zdobiły mój dziecięcy pokój.
Szymon.