Nowy album kultowego Foo Fighters!

2023-04-25
Nowy album kultowego Foo Fighters!

Czy można grać w dwóch legendarnych bandach i być jednocześnie jednym z najlepszych rockowych muzyków? Można, ale trzeba nazywać się Dave Grohl! Nie ukrywam, że od dawna mam problem z Foo Fighters, a ich płyty budzą we mnie mieszane uczucia. Nie zmienia to jednak faktu, że uwielbiam Dave'a. W swoim rankingu ikon muzyki stawiam go na równi z Henrym Rollinsem. Dlaczego? Ponieważ podobnie jak Rollins, uczestniczył w tych wydarzeniach, w tych momentach, kiedy tworzyła się historia muzyki rockowej. Biografia Grohla to wspaniała opowieść, która może niekoniecznie opiewa w skandale, i tak zapiera dech w piersiach. Uwielbiam to, co nagrał z Nirvaną, lubię albumy Scream, szalałem przy odsłuchu Probot, ale z Foo Fighters bywało różnie.

Moja znajomość z zespołem zaczęła się od numeru "Learn To Fly" z trzeciego krążka "There Is Nothing Left to Lose". Już otwierający tracklistę utwór, czyli "Stacked Actor" zmiótł mnie totalnie. Był w tym luz, "grandżowe" gitary i... ten gość od Cobaina! Na samym początku myślałem, że za zestawem perkusyjnym siedzi brat Grohla, ponieważ Taylor Hawkins bardzo przypominał mi "Dejwa" z czasów Nirvany. Swoją drogą, zasiadać za bębnami w formacji kultowego perkusisty, to coś, co wydaje się nie do przeskoczenia, a jednak... Taylor udowodnił, że można przerosnąć mistrza. Po przesłuchaniu całej płyty postanowiłem sięgnąć po dwa wcześniejsze wydawnictwa. Podobnie, jak było to w przypadku "There Is Nothing Left to Lose", również przyprawiły o szybsze bicie serca! W tamtym okresie wydawało mi się nawet, że FF będzie w stanie, jeśli nie wypełnić lukę po Nirvanie, to przynajmniej otrze łzy po stracie.

Kiedy Foo Fighters wydało swój kolejny album, czyli "One By One", zacząłem się zastanawiać, co się stało? Nie chcę powiedzieć, że był słaby, ponieważ miał dobre momenty, ale patrząc na całość, to niestety znalazło się tam więcej wypełniaczy, niż dobrego "rock n' rolla". Moje zmieszanie i głębsze rozważanie na temat muzy grupy Grohla spotęgowało wypuszczenie "In Your Honor. Płyta wydała mi się nudna, płytka, pełna rockowych przebojów dla ludzi nie będącymi koniecznie wielkimi fanami tego gatunku. Podobnie zresztą było z "Echoes, Silence, Patience & Grace", który oprócz fenomenalnego "The Preteder" i kilku przyzwoitych numerów, nie miał w sobie nic, co w jakikolwiek sposób mnie by zainteresowało. Mimo szacunku do początków FF i tego, co Dave robił wcześniej, dałem sobie spokój z tym zespołem. Z doskonałej rockowej ekipy stali się esencją festynów, która zgarnia tłumy pod sceną, ale oddanych sprawie wielbicieli, jakich miała chociażby Nirvana, ma dosłownie garstkę.

Przełom nastąpił dopiero przy okazji "Wasting Light". Album sprawił, że zmieniło się moje podejście do twórczości formacji. Nie wiem jak Pan to robisz, Panie Dave! Otrzymałem najlepsze wydawnictwo w całej ich dyskografii, tak też uważam do dziś. Numery "Rope" czy "Dear Rosemary" miały w sobie to, coś czego szukałem na ostatnich nagraniach kapeli. Wrócił klimat, wróciły pomysły. Podobne wrażenie zrobiły na mnie kolejne projekty, czyli "Sonic Highways" oraz "Concrete and Gold", były utrzymane na przyzwoitym poziomie, a za ich sprawą FF wróciło na głośniki. Co prawda nie fascynowały, już tak jak pierwsze krążki, to z miłą chęcią sięgałem po muzykę grupy. Niestety wydawnictwo "Medicine at Midnight" i covery Bee Gees były strasznie rozczarowujące, rakotwórcze, ale jak już się z nimi pogodziłem, to niech będzie...

No i tak dochodzimy do najbardziej przykrego momentu w historii Foo Fighters. W wyniku przedawkowania narkotyków zmarł wspomniany Hawkins. Wiadomość o jego śmierci zszokowała, zarówno kolegów z kapeli, jak i fanów. Oczywiste było to, że FF będzie grać dalej, ponieważ jest to zbyt wielka "machina". Eventy dedykowane jego pamięci, stały się wielkim wydarzeniem w muzycznym środowisku i idealnym uhonorowaniem kariery Taylora. Kumple z zespołu, zaprzyjaźnieni artyści zagrali dwa koncerty. Miało to w sobie wielką klasę, ale też smutek. Wydało mi się to bardziej autentyczne i przejmujące niż np. Perry Farrell wspominający na "haju" swojego przyjaciela, którego nie ma z nami, właśnie przez narkotyki...

Najnowszy singiel Foo Fighters "Rescued" zapowiadający album "But Here We Are" to swoiste pogodzenie się z odejściem Taylora i całym syfem, z jakim musiał mierzyć się zespół. Z założenia płyta ma być ich symbolicznym nowym początkiem, celebracją nowej drogi, nowego życia i formą terapii, która znów ich połączy, znów pozwoli im cieszyć się muzyką.

#winylownia - obserwuj nasz instagram
Zaufane Opinie IdoSell
4.93 / 5.00 19000 opinii
Zaufane Opinie IdoSell
2024-03-26
:)
2024-03-26
Super
pixelpixelpixelpixel