Arctic Monkeys: Od podwórkowego buntu do hotelowego lobby.

Arctic Monkeys: Od podwórkowego buntu do hotelowego lobby.

Małpy wdarły się szturmem na sceny muzyki rockowej. Kiedy panowie nagrali swój debiutancki album "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not", byli na ustach wszystkich. Czy słusznie? Jak najbardziej. Ten krążek odświeżył nie tylko już lekko dogorywającego, przewidywalnego do bólu indie rocka, ale też całą brytyjską scenę. Był tam miks tańca, garażowego punka i mega powiew świeżości. O ile nie dałem się złapać na haj związany z The Strokes, gdyż uważam, że było to sztucznie rozdmuchane zjawisko, to przy AM serio byłem na tak. Nawet ograny do bólu "I Bet You Look Good on the Dancefloor" uwielbiam do dziś. Był w tym duch punka lat 70/80. Miałem wrażenie, że Joe Strummer gdzieś tam z Sidem Viciousem patrzy na tę "rebelię" i kiwa głową z uśmiechem od ucha do ucha. Nie ma tutaj słabych momentów, tylko banger za bangerem.

Oczywiście tak genialne przyjęcie debiutu wiązało się z tym, że drugi album musi być jeszcze lepszy, a przynajmniej musi dostarczyć muzę na tym samym poziomie. Na odpowiedź Alexa Turnera i kolegów nie trzeba było długo czekać. Rok po debiucie ukazał się album "Favourite Worst Nightmare". Czy panowie dowieźli? No i to jak! Pomimo iż album co prawda nie był tak wielkim objawieniem medialnym jak debiut, to mi leży on znacznie bardziej. Wydaje mi się bardziej mięsisty – pomimo iż muzycznie są bardzo blisko siebie, to od strony produkcyjnej jest trochę mocniej, jeszcze bardziej gitarowo. "D Is for Dangerous", "Brainstorm" czy clashowy "This House Is a Circus" to moje ulubione fragmenty tego dzieła. Od tego momentu wymieniałem ich jako absolutną nadzieję muzyki rockowej i najważniejszy współczesny indie band.

Czy ich kolejne wydawnictwa nadal utrzymywały mnie w takim przekonaniu? Hmm, no i tu zaczynają się schody. "Humbug" oraz "Suck It and See" były naprawdę spoko, ale bez takiego efektu "wow". "Humbug" głównie kręcił się w mediach za sprawą tego, że Josh z QOTSA zajął się produkcją do spółki z Fordem oraz dograł im chórki. Bez patrzenia w notki słychać dokładnie, które to numery wyszły spod ręki Homme'a. Charakterystyczne wokale, czy praca i brzmienie gitar to motywy wycięte z QOTSA. Osobiście wolę te numery, w których to "Elvis łonabi" palców nie maczał. Z jednej strony Josh zrobił im mega reklamę, ale też wyrządził artystyczną krzywdę. Uważam, że jeśli jest to zespół Alexa, to taki powinien pozostać. Z drugiej strony kumam też zachwyt samego Turnera, gdyż miał okazję popracować ze swoim idolem.

Kolejny album, czyli "Suck It and See", był już mniej rozchwytywany. Zgarniał przyzwoite recenzje, ale było to granie dosyć sztampowe, nic nie wnoszące do ich twórczości. Szczerze, to z tego okresu najbardziej pamiętam ich występ na zamknięciu olimpiady, na którym zagrali cover The Beatles. Album jednak nie był tak tragiczny, jak to niektórzy pisali. Pomimo iż kolejny krążek, czyli "AM", narobił szumu i dzięki niemu Małpy wróciły na listy przebojów na pełnej, to i tak uważam, że średnio udany "Suck It" kończy mój jakikolwiek związek z tym bandem – i jest dużo lepszy niż jego przegadany następca.

Dlaczego? A dlatego, iż "AM" jest po prostu "małpowaniem" pomysłów i soundu QOTSA. Uważam, że panowie stracili tutaj swoje "ja", a postanowili zostać Queens of the Stone Age 2.0. Są to zgrabne i fajne numery, ale pozbawione jakiejkolwiek oryginalności. Homme udziela się tutaj nawet w dwóch numerach – "One for the Road" oraz "Knee Socks", które brzmią jak wiadomy band. Zresztą singlowe bangery w postaci "R U Mine?" czy "Do I Wanna Know" również spokojnie mogłyby wskoczyć na jakikolwiek z późniejszych albumów QOTSA. Tak jak kiedyś ceniłem w Małpach oryginalność i własne podejście do tematu, teraz słuchałem jak Alex i reszta kopiuje band, który w gruncie rzeczy nie ma już nic ciekawego do powiedzenia od wielu lat.

Wiem, że stadiony są bardzo kuszące, że wielkie festiwale to wielka kasa, ale lepiej iść tam własną drogą, a nie stać się kolejnym takim samym zespołem. Sama produkcja Forda i Ortona od strony wykonawczej jest OK, ale – tak jak wspomniałem – dzięki niej stracili całą oryginalność. Kiedy myślałem, że gorzej już nie może być, Alex zaserwował mi album "Tranquility Base Hotel & Casino". Jest to dosyć specyficzny miks psychodelicznego grania, soulu, popu z dużą ilością muzyki do windy lub supermarketu. Pomimo iż album ten trwa około 41 minut, za każdym razem gdy go odpalałem, miałem wrażenie, że trwa on kilka godzin. Kiedy słyszałem głosy broniące tego krążka, to wydawało mi się, że chyba słuchałem czegoś innego?

Wspaniałe wokale? Jeśli ktoś lubi granie z hotelowego lobby wykonane przez pijanego śpiewaka o 4 nad ranem, to OK. Mnie to nie leży. Muzycznie też nie dzieje się tu nic. Ogrywanie do bólu jednego motywu, jakieś kiczowate smyki… Brzmi to trochę tak, jakby Arctic Monkeys chcieli nagrać album w stylu Bowiego z lat 70., ale nigdy w życiu nie słyszeli żadnego z tych numerów. Naprawdę byłem rozbity tym albumem i chyba już wolałem, jak panowie udawali Queensów, niż nagrywali tego typu numery.

Czy "The Car" zmieniło moje nastawienie do Arctic Monkeys? Czy panowie wrócili w glorii chwały? Nie, ale udowodnili, że można nagrać jeszcze bardziej nudny album! Za to naprawdę wielkie brawa. Nie spodziewałem się czegoś takiego, a tu proszę. Otrzymaliśmy jeszcze bardziej rozmyte numery, w których nie dzieje się już zupełnie nic. Pisząc tę notkę, nastawiłem sobie raz jeszcze ten krążek, bo serio nie pamiętałem z tego zestawu nic. Mam jakieś przebłyski z beznadziejnymi partiami gitar, okropnymi orkiestracjami czy jakimiś wokalami z dansingu dla emerytów, ale to tyle. Dlatego, kiedy znów słuchałem tych smętów, cały koszmar ukryty w tych numerach wrócił ze zdwojoną siłą. Już pamiętam, że wspomniane wokale pochodziły z "Body Paint", "Big Ideas", a gitarki to chociażby "Jet Skis on the Moat" czy "The Car". Nie będę tutaj wymieniał innych numerów, bo serio nie warto.

Jeśli komuś podobają się te pseudoartystyczne wypociny Alexa, to spoko – ja dostaję od tego udaru, sorry. Pomimo tych gorzkich słów mam jednak jakiś sentyment do pierwszych 4 krążków tej ekipy i uważam, że te tytuły serio przywróciły mi wiarę w rock’n’rollowe granie. Od "AM" nie mam już zbytnio łączności z Alexem i zupełnie nie interesują mnie jego pomysły na ten band. Czy kiedyś nasze drogi znów się przetną i będzie jak dawniej? Nie wiem, wątpię, ale i tak nastawię sobie ich debiut i trochę potańczę, bo dlaczego by nie!

Szymon.

Prawdziwe opinie klientów
4.9 / 5.0 29026 opinii
pixelpixelpixelpixelpixel