WHAM! The Singles: Echoes From The Edge Of Heaven 2LP
Wszystkie osoby, które właśnie śmieją się pod nosem i wspominają coś o "Last Christmas", proszę opuszcić ten lokal. Od zawsze stawiam się w gronie najzagorzalszych fanów solowej twórczości George'a Michael'a. Genialny, piękny to jedyne możliwe słowa, w pełni oddające poziom trzech pierwszych jego solowych albumów. Uważam, że są to jedne z najlepszych, ponadczasowych wydawnictw popowych czy pop-jazzowych. Jednak wszystko zaczęło się dużo wcześniej.
W 1981 George Michael i Andrew Ridgeley stworzyli duet, który zapisał się wielkimi literami w historii muzyki i ogólnie popkultury. Zawsze, gdy ktoś mnie pyta dlaczego uważam Wham! za dobry band, to w mojej głowie pojawia się scena z filmu "Deadpool", gdzie Ryan Reynolds wyjaśnił to idealnie. U mnie, tak jak w przypadku filmowego bohatera, Wham! to przede wszystkim album "Make It Big", czyli drugie w kolejności pełne wydawnictwo, które faktycznie potwierdziło, że wykrzyknik w nazwie w pełni się im należy. Kompozycje, wokal Michael'a były dużo bardziej przemyślane i rozwinięte niż na debiutanckim "Fantastic". Utwór "Like A Baby" spokojnie odnalazłby się na kultowym "Faith", a "Everything She Wants" czy "Freedom" to popowe perły błyszczące po dzień dzisiejszy. Natomiast o wyjątkowości, przepraszam ultra wyjątkowości "Careless Whisper" nie muszę chyba wspominać. Jedyne, co bym tu zmienił, to od razu usunąłbym z "dwójki" mega popularny "Wake Me Up Before You Go-Go". Od samego początku numer nie przypadł mi do gustu, który wydał się, nie bójmy się tego słowa, tandetny. Reszta kompozycji to piękny pop lat 80 oraz zapowiedź kierunków rozwoju solowej działalności George'a.
Ktoś może zarzucić mi, że "The Singles: Echoes From The Edge Of Heaven" to nie "Make It Big". Prawda! Nadal jednak jest super, ponieważ otrzymujemy tutaj Wham! w pigułce. Panowie nie nagrali dużo, bo zaledwie trzy płyty, a ich poziom był różny. Jeśli chcemy zacząć przygodę z Wham! lub skupić się jedynie na najlepszych fragmentach z ich dyskografii, to prezentowana składanka będzie bardzo dobrym wyborem. Przeglądając tracklistę kompilacji pokusiłbym się o dorzucenie jeszcze "Battlestations" z "Music From the Edge of Heaven". Skoro wywołany został temat tego wydawnictwa, to pochodzący z niego "The Edge of Heaven" jest jednym z tych numerów, które niosą słuchacza od samego początku. Wiem, że to już bardziej solowy GM, ponieważ on odpowiada za tę kompozycję, ale kiedy słyszę jak śpiewa "You take me to the edge of heaven One last time might be forever..." i ten saksofon w tle, wyobrażam sobie tłumy rozhisteryzowanych fanek piszczących na widok Michael'a w rozwianej białej koszuli za statywem mikrofonu. Można się śmiać, ale dałbym wiele, aby współczesny radiowy pop, chociaż w minimalnym stopniu, zbliżył się do tego klimatu i tych aranżacji.
Wham! stuknęła właśnie 40, a te numery nadal są grane i nadal brzmią świeżo. Czy to się komuś podoba, czy nie, to klasyk, o którym trzeba pamiętać, a ta składanka idealnie spełnia swoje zadanie.
Tracklista:
A1 Wham Rap! (Enjoy What You Do?)
A2 Young Guns (Go for It!)
A3 Bad Boys
A4 Club Tropicana
A5 Wake Me Up Before You Go-Go
A6 Freedom
B1 Last Christmas (Single Version)
B2 Everything She Wants
B3 I'm Your Man
B4 The Edge of Heaven
B5 Where Did Your Heart Go?
C1 Wham Rap! (Enjoy What You Do?) (Social Mix)
C2 Blue (Armed with Love)
C3 A Ray of Sunshine (Instrumental Remix)
C4 Freedom (Long Mix)
D1 Everything She Wants (Remix)
D2 Last Christmas (Pudding Mix)
D3 Battlestations
D4 I'm Your Man (Acappella)