SLOWDIVE Everything Is Alive LP CLEAR
Jako małolat nie mogłem zdecydować się kogo darzę większym uczuciem, My Bloody Valentine czy właśnie Slowdive. Są dla mnie czołówką shoegaze i alternatywy lat 90. MBV ceniłem za eksperymenty, za odrzucenie ram i szerokie podejście do dźwięku i jednoczesną zabawę nim. Jednak im dalej wchodziłem w muzę, szala zwycięstwa przechylała się w stronę Slowdive. Dlaczego? Bardziej niż odkurzacz zacząłem cenić przestrzeń dźwięku i pisanie genialnych piosenek. Slowdive oprócz wspomnianej zabawy dźwiękiem tworzyli przepiękne, wzruszające melodie, które stały się dla mnie przepustką do innego, być może nawet wielokrotnie lepszego świata. Zatracałem się w ich brzmieniu i znajdowałem w nich azyl.
Do każdego ich albumu podchodziłem jak do nowej opowieści, której wspólną cechą jest szacunek do piękna. Nie byłoby większego sensu w porównywaniu „Souvlaki” do „Pygmalion” itp. „Everything Is Alive” jest piątym rozdziałem w ich romantycznej opowieści. Przyszło nam na nią czekać sześć lat. Ale warto było... Już pierwszy singiel w postaci „kisses” sprawił, że się rozpłynąłem i wróciły emocje, które potrafią wydobyć tylko oni. Nie było to typowe shoegaze’owe granie. Bliżej mu było do vibe’u The Cure oraz ogólnie post-punkowego alternatywnego grania lat 80. Wiedziałem, że będzie pysznie, ale też że kolejny raz zanurzę się w wodospadach łez, które wypływają z ich muzyki. Z utęsknieniem czekałem na całość. Kolejne single starałem się omijać, aby móc w pełni rozkoszować się tymi dźwiękami później. W dniu premiery odpaliłem ich album. Podróż rozpoczęła się od "shanty". Było to swoiste odświeżenie stylu do którego rozwoju się jak wiemy przyczynili. Była w tym lekka zgrzytliwość, która w pewnym sensie jest wyznacznikiem tej muzy, ale też charakterystyczne dla Slowdive uwodzicielskie rozmycie. Jak dla mnie jest to idealne wprowadzenie w świat ich nowej muzy. No i te wokale! Jak zwykle słyszymy ten kontrast między marzycielską, zwiewną Rachel, a mrocznym, depresyjnym Neilem – uzupełniają się doskonale.
Podobnie było w przypadku "Prayer Remembered". Tutaj pani i towarzyszący jej panowie wkroczyli w klimatyczne granie, które wypełnia przestrzeń, w której się znajdujemy. Genialny, nostalgiczny, romantyczny numer, który w tym momencie należy do moich faworytów z tego krążka. Ogólnie jeśli liczycie na gitary pełne brudu, lub coś w klimacie singlowego "kisses" to chyba to nie będzie album dla Was. Nowy krążek Slowdive ma być bardziej oderwaniem od realnego świata. Ma być uduchowioną podróżą balansująca między jawą, a snem. Wydaje mi się, że Slowdive chcieli tu uniknąć jazgotliwych dźwięków, żeby stworzyć przestrzeń będącą uosobieniem czystości i piękna, którego w dzisiejszych czasach bardzo brakuje. Wystarczy odpalić sobie chociażby „andalucia plays”, żeby odkryć to, o czym piszę. Dzięki temu numerowi zapominamy o otaczających problemach i przenosimy się do tego wspomnianego, lepszego świata. W bardzo subtelny sposób wykorzystano tutaj również elektronikę i syntezatory. Nie są to taneczne synth-popowe dźwięki, a bardziej pulsujące klimatyczne brzmienia, które uwypuklają emocje zawarte w tych numerach.
Dzięki tym eksperymentom Slowdive oddaliło się od alternatywnego, gitarowego brzmienia pochylając się nad stylem lo-fi, co również bardzo przypadło mi do gustu. Cała ta elektroniczna zabawa idealnie wypada w "chained to a cloud". W łagodny, ale cały czas wysmakowany sposób, ukazują nam tutaj pełny wymiar swojej nowej muzyki. We wspomnianym tracku czuć wolność w sensie muzycznym, ale też wręcz metafizycznym. Jest w tym wszystkim jakiś boski pierwiastek, choć być może brzmi to głupio. Jest w tym również dziecięca naiwność połączona z odkrywaniem samego siebie. Muzyka Slowdive bardzo wpływa na wyobraźnię, dlatego takie, a nie inne porównania przychodzą mi do głowy. W finałowym "the stab" znów zatracamy się w senną, marzycielską przestrzeń, ale też wracamy do bardziej gitarowego, szorstkiego grania. Piękny numer, który w mistrzowski sposób zamyka ten wyjątkowy album.
Slowdive kolejny raz udowodnili, że są doskonali w tym co robią. Pomimo wielu lat na rynku nadal potrafią zaskoczyć, i co najważniejsze, nadal potrafią wzruszać. Uwielbiam ich od lat, a ten album jest cudowny i na tym zakończę, gdyż nie chcę Wam odbierać przyjemności w eksplorowaniu tego muzycznego świata.
Tracklista:
A1 Shanty
A2 Prayer Remembered
A3 Alife
A4 Andalucia Plays
B1 Kisses
B2 Skin In The Game
B3 Chained To A Cloud
B4 The Slab