RADIOHEAD A Moon Shaped Pool 2LP
Radiohead to chyba dla mnie jeden z najważniejszych zespołów w moim życiu. Muzyka tych panów towarzyszy mi od okresu buntu. Wtargnęli do mojego serca i umysłu wraz z całą sceną z Seattle. Dwie różne bajki, dwa różne doły, ale zniszczenie podobne. Każdy ich album to dla mnie pewna celebracja i jednocześnie spotkanie z muzyką, która wgryza się we mnie z dnia na dzień. Może są równie ważni co wspominany tutaj wielokrotnie Dillinger Escape Plan? Chyba tak. Zresztą pomimo różnic gatunkowych, zespoły są bardzo podobne do siebie.
Zarówno jedni i drudzy konsekwentnie podążali swoją artystyczną drogą. Mówię w czasie, gdyż wiadomo DEP już nie istnieje, a i w sumie Radiohead też nie jest zbyt aktywnym bandem. Wydaje mi się, że Radiohead w tym momencie jest bardziej tworem, który ożywa tylko i wyłącznie w tym momencie, kiedy muzycy postanowią, że jednak jeszcze chcą coś przekazać światu. W sumie na otarcie łez mamy chociażby genialne The Smile, które ma w sobie vibe ostatnich dokonań Radiohead i jednocześnie trzon tego zespołu. Jednak nie ważne jak dobre będą kolejne albumy The Smile, to Radiohead jest wypadkową pięciu indywidualności i pięciu różnych muzycznych wizji. Pamiętam, kiedy zapowiedziano „A Moon Shaped Pool” singlem „Burn The Witch”. Miało to w sobie klimat pierwszych albumów. Bliżej mu było do jedynki czy „The Bends”, niż chociażby „The King of Limbs”. Jednak dla fanboya ich talentu najważniejsze było to, że Radio znów nadaje.
Drugi singiel jednak już totalnie pozamiatał i pokazał kierunek, w którym zespół wyruszył. „Daydreaming” było mrokiem, depresją, smutkiem, ale podanym w tak piękny sposób, jak tylko oni potrafią to zrobić. W dniu premiery zasiadłem do konsumpcji tych dźwięków z samego rana. Po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że jest to jedna z najlepszych płyt w ich dyskografii, ale też chyba tak smutno nigdy nie było... Czułem się tak, jakby pierwszym singlem chcieli mnie zmylić. Album ten był przytłaczający, nostalgiczny, ale też był ukoronowaniem tego co Thom i koledzy robili od lat z duszami swoich słuchaczy.
Ten krążek to również pewnego rodzaju wyciszenie i pogodzenie się z tym, co nas spotyka w życiu. Nawet kiedy zespół przyspiesza i odchodzi od lekko jazzujących, alternatywno-sennych brzmień, tak jak w „Identikit”, nie wychodzi z tej nostalgicznej formy. To w jaki sposób York powtarza tam, niczym mantrę „Broken hearts make it rain” sprawia, że wzruszenie sięga zenitu. Moim faworytem będzie jednak „The Numbers”, który przenosi nas w beatlesowe rejony oraz wieńczący w piękny sposób tę muzyczną opowieść „True Love Waits”.
Ten ostatni numer to dla mnie muzyczny list miłosny i prawdziwa emocjonalna bomba. Kiedy poczyta się wywiady z Yorkiem opowiadające o tym jak bardzo przeżył śmierć i rozstanie ze swoją wieloletnią partnerką Rachel Owen, to wszystko staje się jasne. Wyciszenie i błagalny głos Thoma „Don't Leave...” to coś niesamowitego i pokazanie w pewnym sensie jak wiele ta kobieta zmieniła w jego życiu i co po sobie zostawia po swoim odejściu… „A Moon Shape Pool” to album, który zmusza nas do myślenia, pokazuje prawdziwe ludzkie cierpienie, ale przede wszystkim jest płytą, która zostaje z nami na długo. Uwielbiam bezgranicznie ten krążek i jeśli na tym Radiohead by się skończyło, to nie wyobrażam sobie piękniejszego zakończenia kariery.
Tracklista:
A1 Burn The Witch
A2 Daydreaming
B1 Decks Dark
B2 Desert Island Disk
B3 Ful Stop
C1 Glass Eyes
C2 Identikit
C3 The Numbers
D1 Present Tense
D2 Tinker Tailor Soldier Sailor Rich Man Poor Man Beggar Man Thief
D3 True Love Waits