PEARL JAM Vs. LP
Ileż wojen stoczyłem z innymi flanelowcami na temat tego albumu. Osobiście nigdy nie byłem po żadnej stronie. „Ten”, jak i „Vs.” kocham taką samą bezgraniczną miłością. Jednak gdyby ktoś groził mi bronią i chciał deklaracji, to powiedziałbym mu to, co teraz tu napiszę...
Faktycznie, „Vs.” była mniej przebojowa, ale też bardziej spójna brzmieniowo i bardziej dojrzała. Ostatnie hasło brzmi nieco idiotycznie, bo „Ten” był idealny... Produkcja zlecona Brendanowi O’Brienowi zrobiła bardzo dużo. „Vs.” z jednej strony jest chropowaty, brudny, ale w całej tej lekko punkowej surowości posiada też soczyste rockowe mięso. Każdy numer tu zawarty to moim zdaniem geniusz i track bez których lata 90. byłyby puste.
Początek w postaci „Go” to cudowny strzał prosto w zbuntowane serce lat 90. Eddie genialnie napędza cały numer swoim wokalem, tak jak tylko on potrafi. Bardzo fajnie swoją obecność zaznacza tutaj nowy nabytek Pearl Jam, czyli perkusista Dave Abbruzzese. Panowie idealnie uzupełniają się i nadają klimat temu numerowi. Zresztą duet Vedder-Abbruzzese również czaruje w tracku „W.M.A.” – są transowe bębny i znów bezbłędny wokal. Reszta kapeli, wiadomo... Rockowa klasa, od początku do końca pod każdym względem .
Idealnym potwierdzeniem tej klasy jest następca „Go”, czyli „Animal”, który klimatem pasuje do „Ten”. Od zawsze kojarzył mi się z pewną kontynuacją pomysłów z „Even Flow”. Tak czy inaczej, to genialny numer, który ma w sobie faktycznie prawdziwą zwierzęcą dzikość. Odpuszczę opisywanie tego albumu kawałek po kawałku, bo każdy numer jest moim zdaniem ponadczasowy i zapewne dla każdego z nas kojarzy się z czymś innym lub znaczy coś innego. Dla mnie „Vs.” przede wszystkim zaczyna się od „Dissident”. Jak ten numer mnie rusza! Gitarowy duet Gossard-McCready niesie melodię, która kojarzy mi się z buntem, beztroską i brudnymi ulicami Seattle. Zamykam oczy i widzę cały band w jakiejś piwnicy grający ten właśnie track w swoich flanelach i martensach.
Kolejny fragment, który gniecie mnie totalnie i porusza duszę to punkowa trójca tego albumu, czyli „Blood”, „Rearviewmirror” oraz następujący po nich „Rats”. Jest to dla mnie absolutna wizytówka, a raczej wizytówki tego krążka. W tych numerach jest agresja, środkowy palec w kierunku społeczeństwa, ale też melodie, od których nie mogłem się uwolnić, dlatego w sumie odpuściłem tę walkę i płynę razem z tymi piosenkami przez swoje życie od lat. Kocham też zaskakujące zakończenie tego albumu.
„Indifference” jest bardzo często pomijany przy reckach „Vs.”, co dla mnie jest grzechem ciężkim. Panowie zakończyli ten album w przepiękny, wzruszający i delikatnie hipnotyzujący sposób. Jest to dla mnie opowieść o sile ducha i wybieraniu swojej życiowej drogi. Słowa te robiły na mnie piorunujące wrażenie, zwłaszcza w okresie nastoletniego buntu. Mimo, że muzyka jest bardzo eteryczna, w tym numerze odnajdowałem buntowniczy manifest swojego jestestwa.
Drugi album Pearl Jam to nie tylko biblia każdego zbuntowanego nastolatka, ale też doskonała ponadczasowa muzyka, która wychowa zapewne kolejne pokolenia. Uwielbiam ten zespół i pomimo, że Pearl Jam nie są już tym samym bandem co kiedyś, to są jednym z TYCH zespołów. Nowsze numery czy albumy, które kiedyś uważałem za miałkie, dziś towarzyszą mi tak jak wspomniane tracki z „Vs.” i chyba rozumiem ich znaczenie.
Wychodzi na to, że Pearl Jam gra muzykę, do której trzeba dorosnąć. Ja natomiast cieszę się i dziękuję, że mogłem dorastać razem z nimi i w towarzystwie ich twórczości.
Tracklista:
A1 Go
A2 Animal
A3 Daughter
A4 Glorified G
A5 Dissident
A6 W.M.A.
B1 Blood
B2 Rearviewmirror
B3 Rats
B4 Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town
B5 Leash
B6 Indifference