NAS King's Disease III 2LP
Czasami zastanawiam się nad tym czy można cofnąć czas? Myślę, że jest to możliwe. Oczywiście nie dosłownie. Pewne rzeczy, pewne momenty zapisane w naszej pamięci sprawiają, że przenosimy się do pewnego okresu naszego życia. Tego rodzaju wehikułem jest według mnie trzecia część "King's Disease". Nas, za sprawą ostatniej części swojej trylogii, sprawił, że wróciłem do momentu, kiedy zapoznawałem się z jego miłosnym wyznaniem wystawionym New York City. Album "Illmatic" był i jest dalej, inspiracją oraz kierunkowskazem wyznaczającym nowe ścieżki innym twórcom. Nie zaliczam się do grona wielbicieli całej dyskografii rapera ani też nie ubóstwiam wszystkiego, co nagrał. W pewnym momencie z artysty, który intrygował, inspirował, stał się zachowawczy, okopał się na bezpiecznych pozycjach i w końcu zatrzymał się w twórczym rozwoju. Zmienił się w idola "ludzi swojego rocznika", którzy szaleją na widok rapsów z jazzowym samplem sprzed 100 lat czy czekają na kolejne wersje debiutanckiej płyty.
Mimo wszystko sprawdzam wszystkie jego nowe wydawnictwa z szacunku do zasług dla rozwoju gatunku. O ile kolaboracja z Damianem Marleyem przy "Distant Relatives" przypadła mi do gustu, to "NASIR" na nagrany bitach Westa, z perspektywy czasu okazał się być mocno rozczarowujący. Gdy w 2020 roku ukazał się pierwszy z serii "King" podszedłem do niego bardzo sceptycznie. Album trzymał poziom, ale jednocześnie był bardzo przewidywalny. Brakowało w nim melodii, czasami dobrych rymów, pomysłów czy świeżego spojrzenia na muzykę oraz na swoje miejsce na współczesnej scenie. Po paśmie średnio-udanych wydawnictw Nasa uznałem, że "stara gwardia" chyba nie ma już nic ciekawego do powiedzenia, a jedynie słuszny rap band, to obecnie Run The Jewels, który zaskakuje i pcha ten wózek do przodu.
Kiedy rok później w moje ręce wpadł "King's Disease II" przecierałem oczy ze zdumienia. Był to zupełnie niespodziewany zwrot akcji! Jones rapował żywiej, a utwory nabrały głębi. Otrzymałem znów ten sam brudny, szary Nowy Jork, tylko wzbogacony o nowe "alejki" i nowe kierunki podróży. Nas nagrał album oldschoolowy, ale w taki sposób, że młodzi odbiorcy muzyki hip hopowej znajdą dla siebie coś interesującego. Zachował przy tym swój niepowtarzalny styl, a nie jak, to czasami bywa, nagiął własne "ja" i wizję muzyki, po to, by tylko przypodobać się słuchaczom. Kolejne wydawnictwo, czyli "Magic", totalnie powaliło mnie na kolana, a Nas niczym feniks powstał z popiołów. Kontynuacja dobrej passy trwa dalej. "King’s Disease III" to doskonałe potwierdzenie obecnej wysokiej formy twórcy. Charakterystyczne flow, luźne beaty i ta jedyna w swoim rodzaju opowieść, która wprowadza nas w niesamowity klimat nagrań. Śmiało mogę powiedzieć, że przez ostatnie lata Nas nie wydał słabej płyty. Nie wiem jak to się stało, ale, w tym momencie, przeżywa drugą, artystyczną "młodość". Ten album to dowód na prawdziwość słów, które pojawiają się na jego temat, począwszy od premiery "Illmatic", a mianowicie to, że jest czystym geniuszem.
Tracklista:
A1 Ghetto Reporter
A2Legit
A3 Thun
A4Michael & Quincy
B 1 30
B2 Hood2Hood
B3 Recession Proof
B4 Reminisce
C1 Serious Interlude
C2 I'm on Fire
C3 WTF SMH
C4 Once a Man, Twice a Child
D1 Get Light
D2 First Time
D3 Beef
D4 Don't Shoot
D5 Til My Last Breath (Bonus Track)