METALLICA Load 2LP
Dla wielu był to początek końca Metalliki. Panowie tym albumem pogrzebali thrashowe brzmienie i stali się gwiazdami muzyki pop rockowej. Pościnali włosy, pomalowali pazurki i założyli kowbojskie kapelusze. Metal był już tylko w nazwie, ponieważ ich brzmienie stało się łagodne i tak naprawdę dla każdego. Jednak jeśli coś jest dla każdego, to zaczyna być dla nikogo. Nawet zmieniło się logo, które już nie było tak zadziorne.
Zespół oczywiście został opluty, wyklęty i zwyzywany przez fanów, którzy nadal oczekiwali kontynuacji „Ride” czy „Master of Puppets”. Z metalowej ekipy stali się usposobieniem komercji i totalnego sprzedania ideałów. Fani pytali co się stało z tą ekipą, która mówiła, że nigdy nie nagra klipu, bo nie na tym polega punk rock... Każdy z moich starszych znajomych pluł i wierzgał słuchając kasety na okładce której widniała krew i sperma. Ja jeszcze przed przesłuchaniem albumu też krzyczałem, że „gdzie jest metal, gdzie?!”. Byłem w totalnym owczym pędzie i gadałem jakieś bzdury o tym, że kiedyś to był zespół, a teraz to są marionetki na sznurku wytwórni.
Po pierwszym przesłuchaniu faktycznie czułem zakłopotanie. Nie otrzymałem tam bangerów na miarę „Sad But True” czy „Battery”. Panowie zaserwowali mi hard rockowe country z elementami grunge’u. Czułem lekki niedosyt oraz rozbicie... Miałem wrażenie, że jedna z kapel, która wprowadzała mnie w świat metalu zdradziła mnie i zostawiła samego. Jednak były tam numery, które sprawiły, że z automatu za pomocą tabów uczyłem się ich na swoim akustyku. Mimo wszystko, żeby nie wypaść z kręgu znajomych, psioczyłem na ten album jak inni.
Z wiekiem jednak gusta, jak i pewne poglądy na sztukę się zmieniają. Zacząłem dostrzegać w „Load” pewną magię, której w pewnym sensie brakuje na ostatnich, bardziej metalowych wydawnictwach tej kapeli. Mimo, że w gitarach brakuje tego ciężaru i tej jadowitości, jak chociażby na „...And Justice” to nadal wszystko tu siedzi i w pewnym sensie jest ukazaniem kompozytorskiej klasy tego składu. Brzmienie również jest bardzo dobre.
Czasami wydaje mi się, że było to swoiste zadośćuczynienie dla Jasona za fatalne brzmienie basu na „czwórce”. Tutaj jego instrument jest wyeksponowany idealnie. Wielokrotnie również jest bardzo ważną częścią numeru jak chociażby w „Until It Sleeps”, czy „King Nothing”, które uwielbiam potężnie. Mimo, że kapela gra lżej, to w jego soundzie jest taka sabbathowa nutka, która idealnie wpasowuje się w koncepcję całego krążka.
Jak już jesteśmy przy sabbathowych brzmieniach, to nie sposób pominąć rozprawienia się ze smutkiem po śmierci Cliffa w postaci „The Outlaw Torn” oraz absolutnej wizytówki tego krążka, czyli „Bleeding Me”, który dotyka problemu depresji. Dwa najdłuższe, walcowate numery, które przepięknie dawkują emocje i genialnie budują napięcie. Pomimo uproszczonej formuły w tych numerach naprawdę się dzieje!
Kolejnym mocarnym fragmentem jest ballada country, czyli „Mama said”. Numer opowiada o śmierci matki Jamesa, a raczej o żalu, który wypełnia jego serce. Uwielbiam ten track, który za każdym razem wzrusza tak samo. Pomimo tych pochwał, cały album po latach nie siada tak dobrze. Mamy tutaj momenty, które odrzucały mnie wiele lat temu i odrzucają do dziś. Tandetny i do bólu cukierkowy „Hero of The Day” czy schematyczny i wręcz nickelbackowy „Ronnie” to numery, których nie kumam i chyba nigdy nie skumam.
Minusem większym niż lekkie piosenkowe brzmienie jest długość tego albumu. Panowie jakby na siłę starali się wydłużyć ten krążek. Jest to moim zdaniem również nić porozumienia między tym albumem, a najnowszymi dziełami Mety. Ogrywanie jednego fajnego motywu do momentu, aż zaczyna nudzić się tu powtarza. No, ale... Ich kapela, ich piosenki.
Jednak tak jak wspomniałem, po latach „Load” się broni i ma w sobie więcej duszy i dojrzałości niż to, co panowie robią teraz. Wydaje mi się, że raczej w tym wszystkim nie chodziło aż tak o pieniądze, a bardziej o to, że Meta miała już dość grania metalu. Dziś starają się wrócić do tego thrashowego grania, co wychodzi im dosyć kwadratowo. Jeśli mam być szczery, to usłyszałbym bardziej coś w stylu „Until” niż kolejny pseudo-metalowy numer, który nie wnosi już nic.
Tracklista:
A1 Ain't My Bitch
A2 2 X 4
A3 The House Jack Built
A4 Until It Sleeps
B1 King Nothing
B2 Hero Of The Day
B3 Bleeding Me
C1 Cure
C2 Poor Twisted Me
C3 Wasted My Hate
C4 Mama Said
D1 Thorn Within
D2 Ronnie
D3 The Outlaw Torn