MESHUGGAH Obzen 2LP BLUE
"ObZen" kończy w tym roku 15 lat! Zatem jest co świętować!
Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na mnie "ObZen", nie było specjalnie piorunujące. Może dlatego, że w tamtym okresie bardziej interesował mnie "Ire Works", mojego ukochanego i nieodżałowanego Dillinger Escape Plan. Co prawda było to dobre, "połamane", "pokręcone", ale też troszeczkę zbyt przewidywalne granie, co brzmi dosyć dziwnie w przypadku muzyki zespołu. Tak, czy inaczej Meshuggah została odstawiona na bok bez wielkiej miłości, a na mojej playliście bezapelacyjnie królowały Dillinger, Rolo Tomassi, ETID, czy Converge i tego rodzaju "chaos".
Meshuggah ponownie trafiła tapetę, kiedy to panowie wyjechali na wspólną trasę ze wspomnianym DEP. Miałem zamiar wziąć udział w jednym z koncertów, więc wróciłem do tematu, aby lepiej wczuć się w klimat. Pierwszy wybór padł na "Destroy Erase Improve" z 1995. No i cóż... Był to cios w nos, po którym spadłem z krzesła. Zgadzało się tam dosłownie wszystko. Była w tym niesamowita agresja, progresja dźwięków i totalne połamanie, które mnie "kręciło". Niesiony na fali ekscytacji ich muzyką sięgnąłem po "ObZen", no bo wiadomo trzeba "kuć żelazo, póki gorące". No i weszło, i to jak weszło.
Otwierający album "Combustion" to absolutny morderca. Riffy i to, co wyczyniają tam Hagström i Thordendal, to czysty majstersztyk, który jest wielkim źródłem inspiracji wielu metalowych kapel, choćby Decapitated. Jednak dla mnie prawdziwym mistrzem tego wydawnictwa, był i jest Tomas Haake. To co robi za swoim zestawem perkusyjnym, to totalny obłęd od początku, do końca. Nie ważne, czy odpalimy kultowy już "Bleed", czy cokolwiek innego, perka i ogólnie metrum, w jakim poruszają się Panowie, nie pozostawia żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z wyjątkowym bandem.
W porównaniu do wcześniejszych albumów "Meszugi", na "ObZen" jest bardziej klarownie, bardziej "przejrzyście". Mimo, że nie doświadczymy tutaj tylu eksperymentów, co chociażby na "Nothing" czy "Catch", to jednak nadal jest to bardzo pogmatwana, progresywna muzyka. Wszystko co na początku mojej znajomości z zespołem wydawało się monotonne i przewidywalne, w tym momencie "rozpuszczało mi twarz". Każdy z muzyków formacji był idealnie pracującym trybikiem w wielkiej, zimnej maszynie, która rozrywała mnie na strzępy. Kulminacja tego krążka, czyli "Dancers to a Discordant System" nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości. Stałem się fanem "Meszugi!" Byłem zauroczony i zachwycony ich graniem, a Jens Kidman z automatu trafił na listę moich ulubionych "metalowych krzykaczy".
Do dziś uważam, że każdy album szwedzkiej kapeli począwszy od "Destroy", a na "ObZen" kończąc, to czyste złoto, które nawet upływu lat nie traci nic ze swojego blasku. Jedyne czego nie mogę sobie jednak wybaczyć to, że finalnie nie trafiłem na ich koncert z DEP. Co stanęło mi na przeszkodzie? Otóż cena biletu, czyli 100zł, co przy obecnych standardach brzmi komicznie. Zresztą, nie chce sobie o tym przypominać... Ważne, że pomimo wszystko w 2008 Meshuggah pozyskała nowego fana, czyli mnie.
Tracklist:
A1 Combustion
A2 Electric Red
A3 Bleed
B1 Lethargica
B2 Obzen
B3 This Spiteful Snake
C1 Pineal Gland Optics
C2 Pravus
D1 Dancers To A Discordant System