MELVINS Tarantula Heart LP SILVER INDIE
Melvins to jedna z kapel absolutnych. Nagrywają album za albumem i serio nie ma tam niczego słabego, a przynajmniej nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Nie wiem czy kiedy Buzz z kolegami postanowił stworzyć tego „potwora” jednocześnie miał w głowie to, że tworzy jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych zespołów rockowych.
Ich sludge’owy sound stał się również inspiracją wielu kapel grunge’owych. Wielkim fanem kapeli był Kurt Cobain, który był również związany z ich kultowym albumem „Houdini”. Kurt wyprodukował kilka z numerów tam zawartych oraz zagrał na gitarze i instrumentach perkusyjnych. Jednak nie o znajomość z Kurtem w tym bandzie chodzi.
Melvinsi to muzyczny tytan, który zmiata wszystko, co spotka na swojej drodze. Moje pierwsze spotkanie z ich muzą to były dwa krążki: „Gluey Porch Treatments” oraz „Stoner Witch”. Ziomek podkręcił mi te albumy, bo uznał, że jako wielki fan grunge’u docenię to brzmienie, tak jak wielu muzyków, których uwielbiałem. No i powiem szczerze – miał rację.
„Stoner Witch” miało w sobie taki narkotyczny klimat i cudowną muzę, ale już "Gluey Porch Treatments" rozwaliło mnie totalnie. Psychodela, ciężar i ten obrzydliwie cudowny jazgot. Wokale Buzza to również coś, co przykuwa słuchacza, a przynajmniej mnie. W gitarach słyszałem natomiast wszystko to, co akurat w muzyce rockowej mi się podobało. Weźmy chociażby taki „Echo/Don’t Piece Me”. No bajka! Trochę Slayera, trochę punka, sabbathowy ciężar i jazda!
Każdy kolejny album, który poznawałem to było coś niesamowitego. Czułem się jakbym łaził po moczarach w eleganckim garniturze. Pomimo, że ta muza miała w sobie bagienne opary, było w tym coś dystyngowanego i klasycznego. Nie napiszę, że stałem się psychofanem Melvins, ale Buzz bez wątpienia stał się jednym z tych muzyków, do których szacunek będę miał do końca. No, a jeszcze kolabo z Pattonem w postaci Fantomasa, to już szaleństwo totalne.
Jaki będzie nowy album Melvinsów? Pewnie podobny do poprzednich, ale to żaden zarzut. Singiel promujący „Tarantulę”, czyli „Working The Ditch” jest bardzo w porządku. Jest w tym pewna transowość, ale też mroczna, pustynna melodia, która troszeczkę sprawiła, że gitary kojarzyły mi się z Kyussem. Cały album powstał na zasadzie jamowania, dlatego też pewnie czuję w tym taką wolność i przestrzeń. Czy ten album będzie jakimś wielkim wydarzeniem? Raczej nie, ale będzie kolejną dawką doskonałej muzy!
Tracklista:
1.Pain Equals Funny
2.Working the Ditch
3.She’s Got Weird Arms
4.Allergic to Food
5.Smiler