MAZZY STAR So Tonight That I Might See LP RSD
Lata 90. to era porwanych spodni, rozciągniętych swetrów, martensów i muzycznego buntu. Nie zawsze każdy band chce podążać tą samą ścieżką. Każdy szuka swojego wyrazu, swojego brzmienia w przypadku muzyki. Mazzy Star to jeden z takich właśnie duetów. „So Tonight That I Might See” to ich drugi krążek, który na samym początku, podobnie jak ich debiut, nie wywołał większego zainteresowania. Dopiero z czasem ten album zyskał kultowy status.
Odkryłem ich w erze swojej największej fiksacji na punkcie grunge’u. Już nie pamiętam kto i jak mi ich podkręcił, no ale stało się... Romantyzm i nostalgia ukryte w tej muzie były niesamowite. Nie było w tym co prawda tego ognia i pokazania środkowego palca społeczeństwu, jak w przypadku chociażby Nirvany, ale emocje zawarte w ich piosenkach były bardzo zbliżone. Już od samego początku głos Hope Sandoval wciągnął mnie w ten rozmyty, senny klimat ich muzy.
„Fade Into You” było takim ciepłym, otulającym mnie kocem, który dawał pewne poczucie bezpieczeństwa. Muzyka, mimo że bardzo oszczędna, była idealnie dopasowana do głosu i tekstu Sandoval. Numer ten również stał się jedną z wizytówek Mazzy Star oraz jednym z najbardziej popularnych numerów lat 90. Jednak uważam, że ten album zawiera dużo ciekawsze momenty, chociażby „Mary Of Silence”. Wiem, nie jest to radiowy numer, ale jest w nim coś absolutnie psychodelicznego i mrocznego. Kiedy pierwszy raz go słuchałem wyczuwałem w nim klimat doorsowskiego „The End”. Hope, podobnie jak Jim, recytuje linijki tekstu, a muza gdzieś tam w tle dojrzewa do wielkiego finału. Był to chyba właśnie ten moment, kiedy Hope stała się jedną z moich ulubionych wokalistek ever. Podobało mi się to, jak bez wokalnego szaleństwa potrafi doprowadzić mój umysł do totalnej ekstazy.
Podobnie również jest w wieńczącym cały album numerze tytułowym. Psychodela aż kipi i o to chodzi! Jednak jeśli miałbym postawić na mój numer jeden z tej płyty to pewnie wybrałbym She’s My Baby” – są tu pokręcone gitarowe brzmienia, które zmieniają ten delikatny track w nerwowy numer, któremu chyba najbliżej do charakterystycznego jazgotu lat 90. Pozostałe numery mieszczą się gdzieś między dream popem, którego zresztą podwaliny Hope wraz Davidem tworzyła, a około folkowym graniem.
Każdy ich kolejny album był równie doskonały, a muza stworzona przez nich odcisnęła piętno na wielu artystach. Uważam, że gdyby nie Mazzy i głos Hope to nie mielibyśmy chociażby Lany Del Rey. Na marginesie zaznaczę, że to właśnie Hope Sandoval powinna zostać wokalistką grunge’owej supergrupy 3rd Secret, bo pasowałaby tam idealnie i być może więcej ludzi usłyszałoby o tym projekcie, no ale...
Przez lata Mazzy Star schodzili się i rozpadali. Hope działała solowo i tak to się jakoś toczyło. Ich ostatnie wydawnictwo, czyli „Still EP” z 2018 roku było moim zdaniem równie doskonałe jak płyty z lat 90. Mazzy Star było świetnym zespołem i na zawsze pozostanie absolutną ikoną. Piszę w czasie przeszłym, gdyż wraz ze śmiercią Davida Robacka w 2020 roku przestali dla mnie istnieć. Kiedy Keith, czyli perkusista zespołu zmarł w 2017 roku był to oczywiście wielki cios, ale to jednak David wraz z Hope tworzyli tę muzę. Jednak jeśli Sandoval postanowi wydać kolejny album, czy też EPkę pod tym szyldem, będę jednym z pierwszych, którzy sprawdzą ich nową muzę.
Tracklista:
A1 Fade Into You
A2 Bells Ring
A3 Mary Of Silence
A4 Five String Serenade
A5 Blue Light
B1 She's My Baby
B2 Unreflected
B3 Wasted
B4 Into Dust
B5 So Tonight That I Might See