MADONNA True Blue LP
Najlepsza Madonna i tyle! Kto się nie zgadza, to zapraszam na solo! No dobra, żartuję, ale serio uwielbiam ten album bezgranicznie od początku do końca. Uważam, że na tym krążku Madonna pokazała to, że nie jest tylko chwilą fanaberią młodych słuchaczy czy też produktem, który usilnie będą nam wciskać duże wytwórnie. Już pierwszy singiel promujący album, czyli „Live To Tell” to było coś zupełnie nowego jeśli chodzi o M.
Artystka odeszła tu od wizerunku naiwnej dziewczyny i brzmienia w stylu „Like A Virgin”. Mieliśmy tutaj do czynienia z głębokim brzmieniem i dojrzałym śpiewaniem. Sound bębnów i klawiszowy motyw z tego numeru, to coś, co jest dla mnie esencją brzmienia popu lat 80. Sam numer w całości to natomiast jedna z tych kompozycji, których mogę słuchać bez końca. Cudo, jeszcze raz cudo. Wspomniana dojrzałość bije z całego albumu, od początku do końca.
Całość „True Blue” rozpoczyna tak naprawdę drugi numer promujący ten krążek, czyli „Papa Don’t Preach". Na pierwszy rzut ucha może wydawać się, że mamy do czynienia z typową piosenką ukierunkowaną na podbicie listy przebojów. Jest to dosyć spora zmyłka. Tekst numeru dotyka tematu aborcji, co spowodowało liczne domysły, iż tytułowy „Papa” może oznaczać papieża, który ma przestać wypowiadać się w temacie o którym nie ma pojęcia. Madonna w tym numerze zabrzmiała bardziej zadziornie niż na poprzednich płytach. Kolejny mega numer, bez którego nie wyobrażam sobie jej kariery i katalogu.
Pierwsze cztery tracki to absolutne mistrzostwo i totalne zerwanie z ówczesnym wizerunkiem Madonny. O ile „Open Your Heart” to typowy popowy banger z tego okresu, który mimo wszystko urzeka mnie swoim klimatem i brzmieniem, to „White Heat” już lekko wymyka się z tego schematu. Jest w nim więcej rocka i ten pulsujący bas, który sprawia, że zaczynamy się bujać w rytm tego kawałka. No i te wokale! Możemy dyskutować, czy Madonna jest dobrą wokalistką czy nie, ale tutaj wszystko idealnie ze sobą współgra. No i ta moc w refrenie, gdzie Madonna brzmi bardziej rockowo.
Numerem, który zazwyczaj spotyka się z mieszanymi uczuciami jest „Where’s The Party”, który moim zdaniem niesłusznie został wrzucony do worka z przeciętnymi kawałkami. Końcówka numeru jest obłędna, a Madonna śpiewająca „We can make it all right. We can make you dance, we can make a party last all night” sprawiają, że słuchacz zaczyna rozglądać się za całonocną imprezą.
Natomiast gdybym już został zmuszony do wyboru słabszych numerów to bardziej postawiłbym na tytułowy lub „Jimmy Jimmy”. Po latach również przekonałem się do magii zamkniętej w ultra klasycznym „La Isla Bonita”, który na samym początku mi nie siadał przez wiele lat. Ciekawostką jest to, że ta muzyka na samym początku pisana była z myślą o Michaelu Jacksonie, jednak ostatecznie numer trafił do Madonny. Może nie pałam wielką miłością do tej piosenki, ale ma coś w sobie, co sprawia, że pomimo upływu tylu lat nie nudzi się słuchaczom.
Uważam mimo wszystko, że kończący ten album „Love Makes the World Go Round” zawiera w sobie większą moc, zwłaszcza w zwrotkach. No i w sumie tak na szybko dotarliśmy do końca tego albumu. Jest to dla mnie bezdyskusyjny, absolutny klasyk, który sprawił, że Madonna obok Jacksona przez wiele lat była dla mnie najważniejszą postacią w muzyce popowej. Cenię ten album chyba wyżej niż „Like a Prayer”, który również jest doskonały. Nie ma co gadać, „True Blue” to jedna z tych płyt, która będzie z nami na zawsze.
Tracklista:
A1 Papa Don't Preach
A2 Open Your Heart
A3 White Heat
A4 Live To Tell
B1 Where's The Party
B2 True Blue
B3 La Isla Bonita
B4 Jimmy Jimmy
B5 Love Makes The World Go Round