KANYE WEST Ye LP
Kanye, czy też Ye, z geniusza muzyki rozrywkowej na przestrzeni ostatnich lat stał się dziwnym zjawiskiem. Jego zasługi dla współczesnego rapu i popu są oczywiście niepodważalne i olbrzymie. Sam zasłuchiwałem się w takich albumach jak „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” czy „The Life Of Pablo”. Jego stare albumy mają w sobie innowacyjność, która tworzyła nową jakość. Nie ważne jak bardzo dziś odpływa, te albumy nadal miażdżą i są drogowskazem dla wielu innych muzyków.
Jednak mam wrażenie, że West stał się dziś maskotką tabloidów i całej masy dziwnych osób. Nawet w pewnym momencie został idolem ludzi, którzy prawdopodobnie pod poduszką trzymają zdjęcie pana z wąsikiem czy też bronzer Donalda Trumpa. To akurat też jest zabawne, nie chodzi w tym o to, że Kanye nie popiera BLM, czy jest anti-choice. Raczej o to, że Kanye stał się idolem grup, które jeszcze niedawno miały gdzieś jego muzę, jak i całą kulturę z której się wywodzi. Teraz przedstawiają go jako osobę, która mówi prawdę i trzeba go w tym wspierać. No wiadomo, że w tym wszystkim chodzi tylko o wolność słowa i prawdę, tak jak Konfederacji o podatki, a wykopowiczom o rzetelne dziennikarstwo... Nikogo już zbytnio nie interesuje jego muza, a bardziej to co mówi, czy to co nosi. Nie jestem za cancellowaniem Westa, bardziej za udzieleniu mu jakiejkolwiek pomocy, a nie propsowaniu jego dalszej autodestrukcji. Nie ulega wątpliwości, że jest osobą, która potrzebuje leczenia, a nie owacji na stojąco od ludzi szturmujących Capitol czy serwisów plotkarskich, którzy tylko czekają kiedy dojdzie do jakiejś tragedii. Nawet abstrahując od wspomnianych wywiadów, czy ciuchów, wystarczy odpalić jego ostatni album, czyli „Donda”. Krążek ten dla mnie jest namacalnym dowodem jego problemów. Słyszę tam, kiedy Kanye był sobą, a kiedy choroba brała górę nad jego talentem.
„Ye” jest chyba ostatnim w miarę dobrym wydawnictwem Westa. Oczywiście nie można pominąć tu genialnego „Kids See Ghosts” – to było niesamowite collabo... Kiedy w 2018 zapowiadał ten album i jednocześnie stworzył „Daytona” Pusha T uważałem, że West ma nadal w sobie ten błysk i pomimo całego medialnego szumu będzie to dobry album. Jednak kiedy odpaliłem „Ye” usłyszałem tam wiele mega pomysłów, które przeplatane były strzałami na oślep, nawet niekoniecznie w kierunku bramki. Było to również w pewnym sensie bardzo mocne nakreślenie tego co się dzieje w jego głowie. Napis na okładce „I Hate Being Bipolar, It’s Awesome” mówił nam naprawdę bardzo dużo. Z jednej strony zakomunikował, że zmaga się z chorobą, a z drugiej pokazał dystans do zaistniałej sytuacji. Uważam, że jest to w pewnym sensie bardzo osobisty album Westa. Już początek w postaci „I Thought About Killing You” i początkowe wersy idealnie odzwierciedlają w jakim stanie był. „Yikes” to również mroczna spowiedź, w której to sam Kanye przyznaje się do tego, że czasami sam siebie przeraża. Dalej jest już, delikatnie mówiąc, różnie. Chociażby taki „All Mine”, który nie wnosi w ten krążek zupełnie nic, to rapowanie dla samego rapowania. Echa dawnego Kanyego możemy jednak usłyszeć dopiero na sam koniec. „Ghost Town” oraz „Violent Crimes” to moim zdaniem najlepsze numery z tych 24 minut muzyki znajdującej się na „Ye”. Jest w tym przestrzeń, pomysłowość i to co uczyniło Westa jednym z najzdolniejszych raperów na ziemi.
Jego kolejne wydawnictwa, jak wspomniana „Donda” czy gospel, bez muzyki gospel w postaci „Jesus Is King” to dla mnie zbiór artystycznych nieporozumień. Liczę na to, że Kanye jeszcze wróci na naszą orbitę i pokaże swoje prawdziwe oblicze. „Ye” to album, który warto przesłuchać, aczkolwiek trzeba go traktować bardziej jako dziwny eksperyment terapeutyczny, niż album z muzyką.
Tracklista:
A1 I Thought About Killing You
A2 Yikes
A3 All Mine
B1 Wouldn't Leave
B2 No Mistakes
B3 Ghost Town
B4 Violent Crimes