IRON MAIDEN Seventh Son Of A Seventh Son LP
Jak ja kocham heavy metal lat 80.! Kiedy kapele takie jak Iron Maiden czy Judas Priest odkryły moc syntezatorów, powstawały albumy które wryły się w serca fanów na zawsze. Pisałem kiedyś, zainspirowany ostatnią trasą Iron Maiden, o geniuszu i wielkości „Somewhere In Time”, ale to jeszcze nic w porównaniu z tym co wydarzyło się na kolejnym albumie.
Kiedy wchodziłem w świat Iron Maiden, po przesłuchaniu wspomnianego „Somewhere In Time” myślałem, że lepiej być nie może. Do dziś jest to jeden z tych albumów, do których uwielbiam wracać. Jednak kiedy usłyszałem początek „Seventh Son Of A Seventh Son” w postaci Dickinsona nucącego wstęp do „Moonchild” wiedziałem, że będzie grubo. Wprowadził mnie niczym bard do nowego, jeszcze bardziej futurystycznego świata Iron Maiden. Po poetyckim wstępie usłyszałem mocne, syntezatorowe brzmienia, znacznie bardziej wyraziste niż na poprzednim krążku. Wprowadzały one lekko złowieszczy nastrój oraz klimat rodem z klasycznych filmów science fiction.
Bruce kolejny raz potwierdził tu, że jest, był i będzie jednym z największych wokalistów w historii gatunku. Już na „Somewhere In Time” położył takie wokale, że wielu wokalistów pozostało w tyle. Jednak tutaj wskoczył na jeszcze wyższy level. Zresztą cały zespół pracował na najwyższych obrotach. Nie ma co ukrywać, Ironi byli w tym czasie w najlepszej formie. Każdy album, który nagrywali zapisywał się złotymi literami w historii rocka i metalu. Mózg kapeli, czyli Steve Harris w tym czasie nie miał sobie równych. Jego pomysły i to, w jaki sposób konstruował te numery to niedościgniony wzór dla wielu kapel i kompozytorów do dziś.
Na tym albumie słychać również jego fascynację progresywnym rockiem, z którą zresztą nigdy się nie krył. Wystarczy odpalić tytułowy numer, który jest idealnym wyznacznikiem tego nowego, bardziej progresywnego brzmienia i stylu w którym poruszał się zespół. Jednak cała ta progresja, czy brzmienia lat 80. są tutaj wymieszane w sposób genialny. Nawet kiedy panowie biorą się za bardziej piosenkowe kawałki w stylu „Infinite Dreams” czy „Can I Play With Madness?” bije z tego szlachetność oraz genialne wyczucie artystycznego smaku. Akurat z tym ostatnim numerem mam mały problem do dziś. Tak, jest to wielki hit Iron Maiden, ale dla mnie nadal brzmi zbyt grzecznie i troszeczkę trywialnie w stosunku do reszty.
Jeśli mowa o hitach z tego krążka to znacznie bardziej wolę „The Evil That Men Do”. Numer ten niesie słuchaczy od samego początku i nie zwalnia nawet na chwilę. Ma w sobie taki rock ‘n’ rollowy drive, który idealnie jest podbijany przez zadziorny, lekko diabelski głos Dickinsona. Ideał? Jak najbardziej tak. Podobnie zresztą jest z równie genialnym i jednocześnie wieńczącym ten album „Only The Good Die Young”. Jednak chyba moim ukochanym fragmentem tego albumu jest (przynajmniej w tym momencie) „The Clairvoyant”. Basowa solówka wprowadzająca nas w ten numer to moim zdaniem esencja stylu gry Harrisa, a no i do tego Bruce (znowu on!) z tekstem „There’s a time to live and a time to die...” tworzy klimat, który przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Ogólnie ten album ma również w sobie taki lekki vibe horrorów lat 80., więc jestem kupiony i wciągnięty w ten muzyczny świat jeszcze mocniej. „Seventh Son of a Seventh Son” to bez większej dyskusji jedno z największych osiągnięć Iron Maiden. Jest to klasyk przez bardzo duże „K”, a nieposiadanie tego albumu w swojej kolekcji to wstyd przez jeszcze większe „W”.
Tracklista:
A1 Moonchild
A2 Infinite Dreams
A3 Can I Play With Madness
A4 The Evil That Men Do
B1 Seventh Son Of A Seventh Son
B2 The Prophecy
B3 The Clairvoyant
B4 Only The Good Die Young