FLORENCE & THE MACHINE Dance Fever - Live At Madison Square Garden 2LP
Florence to jedna z najważniejszych wokalistek na współczesnej scenie alternatywnej. Stałem się fanem jej talentu od kiedy pierwszy raz usłyszałem “Rabbit Heart (Rise It Up)”. Miało to miejsce, gdy w Polsce muzyka zespołu dopiero zaczynała pojawiać się gdzieś daleko na horyzoncie, natomiast za granicą była objawieniem. We wszystkich magazynach branżowych widziano w nich nowe niesamowite artystyczne zjawisko. Tym, co od samego początku zwracało moją szczególną uwagę i jednocześnie urzekało w Florence, to jej podobieństwo do Stevie Nicks. Uważam, że tylko z Stevie na pokładzie, twórczość Fleetwood Mac jest interesująca, a "Tango In The Night" to ścisła czołówka najlepszych popowych albumów ever! Flo miała podobny vibe do młodej Nicks, ale była jednocześnie sobą i miała swoją wizję muzyki. Tak jak Stevie, roztaczała przed słuchaczami baśniowy klimat oraz mistycyzm, z tym, że w jej wykonaniu wszystko to stało się bardziej uwypuklone. Nimfy, wróżki, nawiązania do Alicji w Krainie Czarów… Magia.
Dwa pierwsze albumy, no dobra trzy, to ideał. Zespół pokazał na tych wydawnictwach, jak można w XXI wieku zrobić coś nowego, pewnego rodzaju "uduchowiony" pop, w oparciu o to, co już było. "Lungs" brzmiał idealnie! Wszystkie numery miały w sobie świeżość okraszoną genialnymi melodiami. Welch zaprezentowała się tam również jako genialna wokalistka, której stylu nie można podrobić. "Ceremonials", czyli drugi album w dyskografii, nie pozostawiał już żadnych złudzeń. Florence Welch to artystka kompletna! Pierwszy singiel "What The Water Gave Me" promujący tę płytę potwierdził, że jej debiut i sukces za nim idący, to nie kwestia przypadku. Jednak moim absolutnym faworytem jest "How Big, How Blue, How Beautiful". Był i jest to, chyba, jej najbardziej “Fleetwoodowy” krążek. Już sama okładka ma w sobie vibe "Rumours". Takie utwory jak "What Kind Of Man", "Delilah" czy otwierający "Ship To Wreck" to popowe bangery, oparte na retro klimacie wspomnianych płyt Fleetwood Mac. Coś pięknego!
Kolejne dwa albumy niekoniecznie przypadły mi do gustu. Były dobre, były przebojowe, ale już mniej wyraziste. O ile z czasem zrozumiałem, o co chodziło w "High as Hope" i nawet doceniłem bardziej liryczne podejście Florence do muzyki, to z "Dance Fever" nadal walczę. W przypadku jej ostatniego wydawnictwa nie można mówić o złych kompozycjach czy nie trafionych wokalach, ale mimo wszystko czegoś w tym brak. Przesłuchałem ten krążek kilka razy i nie zapamiętałem z niego nic.
Nawet, jeśli nowe kompozycje nie docierają do mnie, tak jak starsze płyty, to koncertowo Florence wypada doskonale i jest poza wszelką konkurencją. Jej głos, jej charyzma nadal powala. "Dance Fever (Live at Madison Square Garden)" to jedynie potwierdzenie tych słów. Wszystko się tutaj zgadza! Numery z dwóch ostatnich krążków brzmią tutaj świetnie i ruszają moje serce. Wykonanie "Prayer Factory", po którym następuje "Big God" ma w sobie olbrzymie muzyczne piękno i pokazuje potęgę talentu zespołu. Podobnie jest z utworem "Cassandra" z "Dance Fever", która na tej "koncertówce" rozkwitła w pełni i oczarowała mnie swoim brzmieniem. Końcówka live'u to już czysta ekstaza. “Rabbit Heart (Rise It Up)” pozamiatał mną, tak samo jak pierwszy raz usłyszałem go w 2009. "Dance Fever (Live at Madison Square Garden)" to esencja Florence and The Machine oraz album, którego energia, klimat przenosi nas prosto do MSG, gdzie stajemy się częścią tego magicznego wieczoru.
Tracklist:
A1 Heaven Is Here
A2 King
A3 Ship To Wreck
A4 Free
A5 Daffodil
B6 Dog Days Are Over
B7 Girls Agains God
B8 Dream Girl Evil
B9 Cassandra
B10 Morning Elvis
C11 June
C12 Choreomania
C13 Kiss With A Fist
C14 Cosmic Love
C15 My Love
D16 Restraint
D17 The End Of Love
D18 Never Let Me Go
D19 Shake it Out
D20 Rabbit Heart (Raise It Up)