DUFF MCKAGAN Lighthouse BLACK DELUXE LP
Zacznę od tego, że naprawdę nie rozumiem obecnej polityki Gunsów. Panowie zeszli się, powiedzmy, że w prawie oryginalnym składzie, a otrzymujemy od nich odrzuty z czasów „Chinease Democracy”. Lubię ten album, ale oczekiwałem czegoś innego. Numery są co prawda nagrane na nowo i lekko przearanżowane, ale nie wynika z nich nic nowego. Ktoś może powiedzieć, że jest to wynik wypalenia twórczego i braku pomysłów. Sam tak myślałem. Jednak tutaj solowa „4” Slasha, czy „Belive In Me” Duffa mówią same za siebie...
Każdy z tych albumów pokazywał, że zarówno jeden, jak i drugi nadal potrafi komponować zgrabne rockowe numery, które spokojnie by się odnalazły w repertuarze GNR. Nawet solowy Dizzy Reed i taki numer jak „Forgotten Cases” miał w sobie więcej gunsowego brzmienia niż nowi Gunsi. Jeśli Axl słuchając np. „The River is Rising” Slasha czy „Don’t Look Behind You” Duffa mówi: „spoko, ale moje odrzuty sprzed 20 lat są lepsze”, to jak uwielbiam GNR, tak chyba nie ma ratunku dla ich nowej płyty. Na otarcie łez, tak jak wspomniałem, instrumentalny trzon tej kapeli nie zwalnia i cały czas nagrywa solo. Tym razem otrzymujemy kolejny album Duffa, „Lighthouse”. Po ostatnim udanym romansie z muzyką country McKagan znów obraca się w podobnej stylistyce.
Trzy single promujące ten album pokazują, że będzie dobrze. Oczywiście nie spodziewajcie się tutaj numerów, które was zaskoczą w jakikolwiek sposób. Mamy do czynienia z dobrze zagranym rockiem z elementami country i punka. Duff od zawsze był tym punkowym pierwiastkiem kapeli i jednocześnie najbardziej ambitnym i twórczym Gunsem. Już jego pierwszy solowy album „Belive In Me” z 1993 roku był bardzo dobry. Takie numery jak „Just Not There” czy „Swamp Song” pewnie byłyby wielkimi hitami, gdyby zostały wydane pod szyldem Guns N’ Roses. W tym pierwszym zresztą słyszymy gitarę Slasha, więc wszystko cały czas zostaje w rodzinie. Jest to tak znakomity numer, że aż go sobie nastawię, aby wbić się w klimat pisząc te słowa...
Zresztą Duff i Slash współpracowali ze sobą wielokrotnie, jako Velvet Revolver, czy na pierwszym solowym albumie Slasha. Zawsze była między nimi chemia, która sprawiała, że robili bardzo dobre numery, które wywoływały uśmiechy na twarzach fanów Gunsów. Dlatego też ich powrót do wspomnianego bandu był dla mnie i wielu dzieciaków jak spełnienie mokrego snu, ale wyszło już nie tak kolorowo. Jednak te solowe albumy dokładnie ocierają łzy, przynajmniej moje.
„Belive In Me” również zresztą było bardzo zgrabnym albumem. Natomiast solowy koncert Duffa w Warszawie i możliwość zbicia z nim piątki to było spełnienie moich dziecięcych marzeń. Nawet numery GNR wypadały tam super. Duff śpiewał je bardziej zadziornie, punkowo, a nie jak Myszka Miki i to był duży plus. Czy „Lighthouse” powtórzy sukces „Believe”? Myślę, że tak. Dodam, że z numerów już znanych najbardziej lubię „I Saw God On 10th St.”, ma w sobie vibe „GNR Lies”, więc jestem kupiony! McKagan to ikona muzyki oraz jeden z najbardziej inspirujących basistów w historii rocka, przynajmniej dla mnie.
Pomimo, że wylałem trochę żółci na nowych Gunsów, to i tak jestem pod sceną na każdym koncercie w Polsce, a nowy album kupię w każdym formacie. Nawet jeśli będą to same odrzuty połączone z coverami, to i tak będą grali to Gunsi, którzy są absolutnym symbolem moich młodzieńczych beztroskich lat i za to mają u mnie szacunek do końca swoich i moich dni.
Tracklista:
1. Lighthouse
2. Longfeather
3. Holy Water
4. I Saw God On 10th St.
5. Fallen
6. Forgiveness
7. Just Another Shakedown
8. Fallen Ones
9. Hope
10. I Just Don't Know
11. Lighthouse (Reprise with Iggy Pop)